Etyka życia publicznego – w Polsce i w książce
Właśnie ukazała się moja nowa, dwudziesta trzecia już książka. Nosi tytuł „Etyka życia publicznego” i została wydana przez WN PWN. Bardzo zachęcam do jej nabycia i przeczytania, a z okazji premiery pozwólcie na krótki komentarz do stanu moralności publicznej w Polsce. W mojej książce nie ma o tym ani słowa, bo to książka filozoficzna, mówiąca o miejscu idei etycznych w dyskursach publicznych, gdzie z trudem bronią ostatnich przyczółków przed zwycięskimi wojskami wszech objaśniającej i niemal wszystko usprawiedliwiającej psychologii.
Jeśli znajdziemy tam elementy krytyki społecznej, to na bardzo ogólnym poziomie. Za to w tekście publicystycznym można sobie pozwolić na więcej konkretu i więcej emocji. Konkret zaś jest taki, że społeczeństwa współczesne ulegają przyspieszonej erozji moralnej, tracąc to, co w sferze kultury moralnej zyskały w ciągu kilku powojennych dekad. A emocja to frustracja, złość i żal.
Frustracja osób mających przywilej posiadania wrażliwości moralnej i świadomości w zakresie spraw publicznych jest ogromna. Dlaczego w kraju, który był areną Holokaustu, agresywny antysemita osiąga znakomity wynik wyborczy, a polityk cieszący się największą popularnością pośród młodzieży to również jeden z tych, którzy nie kryją się ze swoim „judeosceptycyzmem”? Bez wątpienia sam antysemityzm, jak i jego tolerowanie to w Polsce zjawiska masowe. Nie trzeba się temu dziwić. Polskie państwo nigdy nie było tak silne, aby realnie zwalczać antysemityzm albo chociaż uczyć młodzież szkolną, czym on jest, skąd się bierze i do czego prowadzi.
Wielka fala antysemityzmu, jaka przelewa się przez świat i Polskę po 7 października 2023 r., to bynajmniej niejedyny symptom pogarszania się kondycji moralnej społeczeństw Zachodu. Pozostańmy jednakże przy Polsce. Pamiętamy, co się działo, gdy TVN pokazał całej Polsce film Marcina Gutowskiego „Franciszkańska 3”. Dowiedzieliśmy się z tego filmu m.in. o dokumencie, którego autentyczności nikt nie próbował podważyć. Oto metropolita krakowski Karol Wojtyła prosi listownie biskupa Wiednia, aby ten załatwił jakiś azyl – może stypendium dla studiującego psychologię dziecięcą (!!!) – dla pewnego księdza. Nie wyjaśnił, że ten ksiądz to pedofil.
Interwencja okazała się skuteczna – dzięki wstawiennictwu Wojtyły pedofil nie tylko uniknął kary, lecz dostał idylliczne probostwo gdzieś w górach Austrii. Dowód był druzgocący, a zresztą wpisywał się w cały szereg doskonale potwierdzonych informacji o tym, jak przestępcy seksualni znajdowali czułą ochronę w Watykanie, pod skrzydłami Jana Pawła II. A jednak tak straszna rzecz jak pedofilia – jedno z niewielu przestępstw otoczonych tabu i budzących autentyczną panikę moralną – nie jest w stanie obalić plemiennego mitu o niepokalanym i namaszczonym królu bez skazy. Potrzeba posiadania takiego mitu jest czynnikiem silniejszym niż lęk przed pedofilią.
Dlatego to nie przeciwko Wojtyle zwrócił się moralny gniew ludu, lecz przeciwko tym, którzy chcieliby naruszyć jego nieskazitelny wizerunek. Następnego dnia po emisji filmu Gutowskiego przez kraj przelała się fala oburzenia nie na Wojtyłę, lecz na twórców filmu i telewizję, która go wyemitowała. W obronę obrońcy pedofilów zaangażowało się również pół Sejmu – posłowie przyszli na obrady z portretami Jana Pawła II. A jego kult przetrwał tę historię, jak i wszystkie wcześniej ujawnione skandale.
Bezradność instancji publicznych była tu całkowita, czego symbolem najbardziej zasmucającym była reakcja papieża Franciszka na film, nomen omen, „Franciszkańska 3”; miał on do powiedzenia tyle: cóż, tak się wówczas załatwiało te rzeczy. Bardzo jestem ciekaw, czy Leon XIV również będzie przedstawiał Jana Pawła II jako świętego i wzór do naśladowania.
I jeszcze obrazek sprzed kilku dni. Na oczach co najmniej kilkunastu młodych ludzi szaleniec morduje siekierą kobietę, a oni zamiast krzyczeć, biegać, robić alarm, dość gremialnie zabrali się do filmowania „zajścia”. Uznali najwidoczniej, że rzeczywistość to coś w rodzaju filmiku szerokoekranowego i służy generalnie do oglądania.
Owszem, jeszcze niedawno było więcej dzikiego chamstwa, przemocy, złodziejstwa, dręczenia zwierząt. To się z czasem zmieniało i wciąż tej dzikości jest mniej niż w okresie powojennym. Jednocześnie w zastraszający sposób rośnie liczba ludzi, którzy w skrajnie niemoralny sposób skorzystali z szansy, jaką daje wykształcenie. To nie do wiary, ilu bystrych i zdolnych młodych ludzi zaangażowanych jest w wyłudzanie kredytów, oszustwa „na wnuczka” i przestępstwa internetowe. Anomia moralna szkolnictwa, kompletna kapitulacja systemu edukacji publicznej, gdy chodzi o jego powinności wychowawcze, sprawia, że zerwana została więź między awansem kulturowo-cywilizacyjnym, jaki daje edukacja i praca umysłowa, a wzrostem poziomu moralnego.
Ta więź nigdy nie była tak silna, jak pragnęli tego autorzy oświeceniowej rewolucji, ale jednak działała. Ryzyko bycia okradzionym, zelżonym czy oszukanym przez osobę z maturą pół wieku temu było mniejsze niż ryzyko skrzywdzenia przez kogoś bez wykształcenia. Czy dziś jest tak samo? Bardzo wątpliwe.
Życie moralne zamiera, gdy wszelkie ideały i moralne pouczenia kojarzą się jedynie z obłudą, nudą i nieakceptowalnym prawieniem kazań przez kogoś, kto wszak nie ma do tego żadnego tytułu. Kultura demokratyczna i egalitarna sprzyja agresywnemu populizmowi, łatwo przeradzającemu się w godnościową pychę masy ludzi, którzy wyobrażają sobie, że są wyjątkowymi jednostkami, mającymi prawo robić, co im się żywnie podoba, nie licząc się z innymi. Zarówno bowiem marketing rynkowy, jak i marketing polityczny nieustająco wmawiają im, że są dobrzy tacy, jacy są, mają prawo do wszystkiego i nie muszą niczego od siebie dawać.
Skala amoralizmu dominującego w przestrzeni publicznej narcystycznego egoizmu jest zatrważająca. Bycie infantylnym egocentrykiem, zajętym wyłącznie własnymi przyjemnościami i interesami, jest najbardziej legitymizowaną i chyba najbardziej narzucającą się formą życia. Każdy jest tego i owego (wszystkiego) wart, ma być sobą (nawet jak jest draniem), a przede wszystkim – i to jest chyba najsilniejsza moralna emocja – nikt nie ma prawa się wywyższać i nikt nie zasługuje na większy szacunek niż ktokolwiek inny (to znaczy: „ja”). Resentyment, czyli jadowita zawiść, zna tylko pojedyncze wyjątki: abyśmy wszyscy byli równi, musimy wspólnie czcić emanację naszej wspólnoty, czyli jej najwyższego kapłana i najwyższego wodza.
Miejsce ideałów, do niedawna jakoś jeszcze moderujących i mitygujących agresywny egotyzm, zajmuje dziś emocjonalny koktajl, który niczym narkotyk serwowany jest przez cynicznych dysponentów publicznych dyskursów i masowych nastrojów. Ten straszny a smaczny koktajl składa się ze smaków słodkich i ostrych. Co za mieszanka! Na początek miłość własna, do tego pycha, uniesienie, szczypta wzniosłości i wspólnotowego wzruszenia, nieco poczucia wyjątkowości. To są słodycze. Ale koktajl byłby mdły, gdyby nie trochę kwaśnego i ostrego: strach przed obcymi, pogarda dla inności, poczucie wyższości w stosunku do sąsiadów, gniew na tych, którym powodzi się lepiej, poczucie krzywdy z powodu niedoceniania i niedostatku prestiżu.
Upojeni tym koktajlem ludzie jak ćmy do płomienia świecy lecą na skrzydłach miłości własnej ku jasnym tronom demagogów i dyktatorów. A oni im mówią: „Jesteście wszystkim, jesteście wzgardzonym bóstwem, któremu należy się zadośćuczynienie; dzień waszej chwały jest już blisko!”.
Czy mamy w sobie jakąś odporność na tę nową dzikość, cofającą nas do czasów przednowoczesnych (choć z taką siłą powracającą w dobie nowoczesnej pod nową postacią agresywnego nacjonalizmu)? Cóż, odporność bierze się z czytania mądrych rzeczy, z wychowania do krytycyzmu i refleksyjności, z mozolnego przyuczania do odpowiedzialności i patrzenia dalej niż czubek własnego nosa. Moralność publiczna do niedawna była sprawą elit. Dziś też tak jest. I pewnie nie jest prawdą, że elity się popsuły albo skurczyły. Raczej się rozproszyły i utraciły społeczną widzialność. Ludzi amoralnych, lecz wystarczająco wykształconych, aby nie widzieć natychmiast różnicy między sobą a kimś prawdziwie kulturalnym i po obywatelsku etycznym, jest tak wielu, że po prostu nie mają okazji poczuć respektu dla moralnych wartości.
Co więc nam zostaje jako kapitał moralny? Niewiele, niestety: odpowiedzialna troska o bezpieczeństwo fizyczne i psychiczne w przestrzeni publicznej, niezgoda na przemoc, zwłaszcza wobec dzieci, upojenie solidarnością we wspólnotowym dziele charytatywnym, zdolność do moralnego wzmożenia w obliczu zbrodni popełnianych na dzieciach lub osobach młodych, podziw i szczera sympatia dla wybitych rodaków, osiągających sukcesy w sporcie i w sztuce. To w naszym społeczeństwie istnieje i to nie jest nic! Trzeba docenić ten żarzący się węglik moralnego dobra. Tylko że rozdmuchać go nie ma jak i nie ma komu.
Jeszcze raz serdecznie polecam swoją nową książkę, „Etykę życia publicznego”. W wątłej kategorii produkcji intelektualnej to chyba lektura akurat na te niespokojne czasy.
