Dumka na roków styk
Upływa szybko życie… Każdego roku czy to z okazji własnych urodzin, czy to urodzin wspólnych i uśrednionych jako „Nowy Rok”, dokonujemy zdrady tego, co było, chytrze przymilając się do przyszłości. Przeszłości nie zmienimy, więc czemu by jej nie zamknąć, tak jak zamyka się wygasłe, nie rokujące już szczęścia relacje? A przyszłość? Jakże nie traktować jej jak nowo poznanego chłopca albo dziewczyny? Przecież nadzieja i ekscytacja nic nie kosztują, a za to opromieniają drogę przed nami. Niechaj więc stare idzie do diabła, a nowe niech obdarzy nas nowymi, nieznanymi rozkoszami! Na pohybel staremu rokowi – niech żyje nowy!
Tak, w okolicach świąt i nowego roku zdradzamy samych siebie z przypadkowo napotkaną istotą – ze sobą po pierwszym stycznia. Ze sobą odnowionym, oświetlonym „światełkiem nadziei” i oczyszczonym z brudu własnych win i żalów, uleczonym z egzystencjalnego i moralnego niedołęstwa. Guzik prawda! Nie ma egzystencjalnego detoksu – jest za to nigdy nie kończąca się praca życia, które można przeżywać mądrze i etycznie albo głupio i byle jak.
Brzydko się bawimy, myśląc sobie, że ot, tak, po prostu będzie to lepszy rok a my w nim też będziemy lepsi, jeśli przy tym nasza podniecona nadzieja naznaczona jest płochością i zdradą. Jeśli tak jakoś sobie myślimy: Niechaj sobie ta „stara”, ta cała przeszłość siedzi w chałupie, jak ta stara żona, której przecież nie powinno nic szkodzić, że ja teraz będę zażywał rozkoszy w objęciach młodej kochanki. Nieładnie tak.
Nie, nie ma nadziei i lepszego nowego roku bez odpowiedzialności za przeszłość. Całe życie, łącznie z mijającym rokiem, zmarnowaliśmy, zużyliśmy, tak jak zużywa się wszelką własność i pieniądze. Kawał życie skonsumowaliśmy i wcale go już nie ma. Kawał siebie oddaliśmy już śmierci. Uratowaliśmy z pożogi przeszłości jedynie samych siebie – na wpół zużytych i obolałych. Jeśli mamy teraz kuśtykać ku wiecznie zachodzącemu słońcu własnego niespełnienia i jeśli na tej złudnej drodze ku znikającym horyzontom ma nam być dobrze, musimy pociągnąć cały wóz swojej przeszłości, a nie porzucać go na drodze, jak porzuca się psa na skraju lasu. Wleczemy skórzany worek kości przez szeroki step czasu – oto nasze zadanie i innego nie będzie.
Jeśli tego nie zrobimy i fałszywym, niemożliwym gestem zostawimy siebie w przeszłości, to będziemy w nowym roku właśnie jak porzucony pies, bo rzucając własny czas przeszły w otchłań nieważności, rzucamy samych siebie, rozrywamy własną egzystencję na strzępy. A taka zdrada ma zdradzieckie konsekwencje. Staje się bowiem paskudnym, destrukcyjnym nawykiem. Wszak każde „teraz” naszego życia odcina całą przeszłość. W każdym teraz możemy porzucić samych siebie, w kolejnej iluzji odnowy i oczyszczenia. Bardzo marna to kondycja – przypomina kogoś, kto po zgaszeniu każdego kolejnego papierosa, którym się chwilowo zaspokoił, myśli sobie, że oto teraz jest wolny od nałogu i problem palenia już go nie dotyczy.
Otóż życie jest nałogiem, bo tylko nałóg zapewnia ciągłość i tożsamość. Bez obsesji powtórzeń, bez neurozy i trwogi o sobie, nie ma żadnego „ja żyję”. Życie jest bowiem wiązką seryjnych powtórzeń, rutyn, które tkwią w przeszłości, lecz z każdym nowym aktem powtórzenia potwierdzają swoją realność. To dzięki kompulsywnym i impulsywnym powtórzeniom zdolni jesteśmy trzymać się kolejnych chwil teraźniejszych, jak deski na oceanie. Dlatego na przyszłość trzeba patrzeć z inną nadzieją, niż ta zrywająca, zdradzająca. Trzeba nam nadziei zachowującej, nadziei na lepsze powtórzenia. Tylko ciągłość życia pozwala nam uratować życie. Żadnych Nowym Roków co dnia!
I tego sobie i wam życzę. Nie porzucajcie wozów na poboczach, nie przywiązujcie psów do drzew, lecz idźcie z całym majdanem, krok za krokiem, nieśpiesznie. Wleczcie całych siebie, wszystkie swoje ociężałości i rany. Wywlekajcie siebie z przeszłości i podążajcie – z uporem i godnością – ku niezaludnionej jeszcze przyszłości, której przeznaczeniem jest wszak zaraz zamieszkać w krainie cieni. Życie nie jest przyszłością – jest przeszłością lub przygotowaniem do niej. Nie ma innego życia ani innej śmierci niż „retroizacja”. Naszym wysiłkiem życia nasza przeszłość wywleka się na chwilę z niebytu, by zaraz porwać nas z powrotem do hadesu. Z każdym gestem oddajemy przeszłości cząstkę siebie i z każdym dniem czynimy naszą własną, coraz większą i bogatszą przeszłość swoim domem. Aż zamieszkamy w nim ostatecznie.
To nie słońce zbawienia zachodzące za horyzont jest naszym przeznaczeniem, lecz wieczny odpoczynek w krainie cieni. Żyjmy więc tak, żebyśmy tam byli w całości. Nie amputujmy swojego kruchego jestestwa każdego dnia i każdego roku, odcinając siebie od siebie. Tyle to życie warte, ile poczujemy, a istniejemy tylko w całości albo wcale. To nic, że w przeszłości. Teraźniejszość jest czuciem, a istnienie jest przeszłością. Warto się z tym pogodzić – czuć swobodnie i istnieć bezpiecznie w czasie przeszłym. Ale istnieć! Aby było komu teraz czuć!
Idźcie w nowy rok w całości i z nadzieją, że będzie logiczną i spójną kontynuacją wszystkich tych powtarzalnych rutyn, z których splecione jest życie każdego człowieka. Jeśli ma być dobrze, to po prostu musi nam dobrze wychodzić. I tego nam życzę – niech się nam miło myje zęby, dobrze głaszcze kota, przyjemnie siedzi za kierownicą, fajnie rozmawia z przyjaciółką, smacznie śpi i lekko oddycha. Po prosu czujcie się dobrze we własnej skórze i nie porzucajcie jej. Człowiek nie wąż – nie linieje!