Cios w splot okoliczności
Duetowa współpraca, która jest najlepszą prezentacją obojga uczestników? Zdarza się, jak dobrze słychać przy okazji płyty Ego Death, która jest jednym z pozytywnych skutków pandemii: Aho Ssan i Resina pierwszy raz zagrali ze sobą podczas zdalnego koncertu Weavings, projektu Nicolasa Jaara zamówionego przez Unsound. Kiedy rok później w ramach odsłony tego przedsięwzięcia – wreszcie scenicznej – stanęli obok siebie w Łaźni Nowej, przekazując sobie dźwiękowo pałeczkę (cały koncept opierał się – najogólniej – na przekazywaniu sobie inicjatywy przez improwizujących muzyków), byli dla mnie najmocniejszym punktem programu. Napisałem tu nawet wprost, że to był występ tak trafiony, że od razu brzmiał jak początek osobnego projektu. Później dowiedziałem się, że rzeczywiście coś wspólnie robią, sama Resina potwierdzała to zresztą w podkastowej rozmowie w POLITYCE. W kolejnym roku pojawili się też na Unsoundzie w osobnym koncercie i – że tak znów zacytuję wpis z Polifonii – zagrali w Filharmonii Krakowskiej koncert najbliższy chyba definicji tego, czym jest dla mnie przede wszystkim Unsound. Niemożliwym w innych okolicznościach spotkaniem estetyk w poszukiwaniu czegoś nowego. Po czym jednak zapadła cisza – nad ukazującym się dziś albumem paryski producent i warszawska wiolonczelistka pracowali dwa lata.
Płyta zdaje się łączyć koncepcję wszytą niejako w pseudonim artystyczny Karoliny Rec (resin to żywica, dla wiolonczelisty element związany ściśle z wydobywaniem dźwięku) oraz tą wykorzystywaną przez Aho Ssana (rhizomes – znane z tytułu jego ostatniej autorskiej płyty – to kłącza, w zaczerpniętym od Deuleze’a sposobie myślenia – struktura ewoluująca w różnych kierunkach). Powstała muzyka dość organiczna, zarazem prowadzona gestem instrumentalistki i rozwijająca się swobodnie. Potężny świat brzmieniowy Aho Ssana działa tu trochę jak wzmacniacz – zaczynamy także wiolonczeli słuchać jak pod mikroskopem. To, co było małe, delikatne, staje się duże, czasem emocjonalnie przeskalowane – niczym filmowe partie Hansa Zimmera, tyle że z czymś więcej niż tylko mocnym pierwszym wrażeniem, pokazują, że w szkicowanej dla podkreślenia dramaturgii stylistyce jest dużo do pogłębienia (to, co w muzyce filmowej, jest prostą emocją, tu zamienia się w pełne zanurzenie). A zarazem słuchamy Francuza jakby bardziej finezyjnego, w większej dynamice, a nie tylko w potężnych zwałach elektronicznego brzmienia – to z kolei wpływ akustycznego brzmienia wiolonczeli.
Ci, którzy śledzili to przedsięwzięcie od początku, zapewne zwrócą uwagę, że płyta w dużej mierze opowiada jego drogę. Odnajdą tu energię wspólnego impro z Weavings, usłyszą wręcz partię organową, którą Resina grała podczas wspólnego koncertu w krakowskiej filharmonii. Mamy tu wszystkie cechy stylistyk obojga artystów, ale jest tu o tyle więcej niż na ich solowych albumach, że do imponującego Ego Death wypada podchodzić jako do osobnego przedsięwzięcia, a właściwie osobnego dźwiękowego świata.
AHO SSAN & RESINA Ego Death, Subtext 2025
PREMIERY PŁYTOWE TYGODNIA
11.07 VA Gilles Peterson presents International Anthem, International Anthem