Komu potrzebne są podstawy programowe?

MEN ma obsesję na punkcie podstaw programowych. Tworzy je do wszystkich przedmiotów, nawet do etyki czy wychowania fizycznego. Podstawy są tak szczegółowe i obszerne, że na nic innego nie ma czasu. Zaprzeczają one idei dostosowywania nauki do potrzeb i możliwości dziecka. Wszystko jest przecież z góry ustalone. Reforma edukacji też zaczęła się od skrupulatnego planowania, co należy wbijać uczniom do głowy.

Można zrozumieć potrzebę stworzenia podstaw programowych do przedmiotów egzaminacyjnych. Uczniowie muszą wiedzieć, co obowiązuje na egzaminie. Jednak podstawy są znacznie obszerniejsze. W podstawach jest każda pierdółka, nauczyciel jest prowadzony za rączkę, jakby kompletnie nie miał pojęcia, czego powinien uczyć.

A już całkowicie niezrozumiała jest chęć sterowania nauczycielami, którzy uczą przedmiotów nieegzaminacyjnych. Uczniowie chcieliby pogadać na mniej ważnych lekcjach dla samej przyjemności pogadania ze sobą. Nie mogą, gdyż nawet nauczyciela etyki obowiązuje podstawa programowa. Tematyka godzin wychowawczych też jest narzucana przez ministerstwo, które informuje szkoły o priorytetach wychowawczych na dany rok. Priorytetów jest tyle, że gdy się je traktuje poważnie, niczego innego nie da się już na lekcjach wychowawczych zrealizować. Po co to wszystko?

Wiele się mówi o dobrostanie uczniów. Żeby dzieci dobrze się czuły w szkole, muszą mieć prawo do odreagowania trudów jednej lekcji na innej lekcji. Do tego potrzebne są zajęcia, na których nie realizuje się żadnych podstaw programowych, tylko wspiera dzieci i młodzież. Do diabła, zostawcie w spokoju chociaż lekcje wychowawcze i jeszcze z jeden przedmiot! Nie planujcie edukacji człowieka od A do Z!

Reklama