Co jest warta piłka nożna? Probierz probierzem!
Sport to najpiękniejszy z greckich wynalazków – daje radość, zachęca do ćwiczeń, a przede wszystkim zapobiega wojnom. Zamiast walczyć w polu, zwaśnieni sąsiedzi wyżywają się na stadionie. Genialne. Warto będąc w Grecji, pojechać do Olimpii i przebiec się bieżnią „tego” stadionu, stadionu olimpijskiego całkiem dosłownie. Nie odbiega rozmiarami od stadionu w przeciętnej polskiej gminie, a jednak to właśnie tam narodził się zawodowy sport.
Narody mają swoje ulubione sporty, lecz najważniejsze są te, które kocha wiele narodów, mogąc się w nich prawować. Piękna to rzecz, gdy sąsiednie narody zasiadają gremialnie przed monitorami, aby obejrzeć pokojowe zwarcie swoich drużyn. Rozgrywki wewnątrzkrajowe też są ważne – przyczyniają się do utrwalania regionalnych tożsamości i rozładowywania międzyregionalnych animozji.
Ale właśnie dlatego, że sport jest formą wysublimowanego agonu, czyli sporu, gromadzi w sobie i wokół siebie społeczną agresję. Jest jednocześnie wykwitem kultury i kloaką zbierającą męty i odpady życia społecznego. W jakiś przedziwny sposób igrzyska pociągają kulturalne elity, ludzi wykształconych i zasłużonych oraz gangi kryminalistów i otaczającą je pospolitą hołotę. W szczególny sposób tak się sprawy mają w przypadku piłki nożnej.
Trudno pojąć, dlaczego w ogóle utrzymuje się cały ten system. Patrząc na niego z boku, bez zaangażowania, widzimy jakąś zupełną anomię moralną i frajerskie państwo bezkrytycznie i bez szemrania obsługujące i opłacające wieloraką patologię. Zupełnie jak w przypadku Kościoła – jak gdyby politycy bali się, że gdy przestaną wspierać residuum archaicznej, plemiennej rzeczywistości społecznej, to z jej endemicznych siedzib wyleje potop agresji, który obali rząd. O ile w przypadku Kościoła to jest możliwe, o tyle akurat w przypadku piłki nożnej trudno to sobie wyobrazić. Zresztą na wdzięczność kiboli żadna praworządna władza i tak liczyć nie może.
Piłka nożna jest pięknym i skomplikowanym sportem, a ci, którzy się na niej znają, imponują wiedzą i inteligencją. Nie tylko bowiem to, co dzieje się na boisku, jest złożone i ekscytujące, w nie mniejszym stopniu dotyczy to całej społecznej i instytucjonalnej otoczki. Kto się zna na piłce, zna się trochę na socjologii organizacji, na ekonomii, a nawet na psychologii. I często tymi znawcami okazują się ludzie ogólnie wcale nie za bardzo wykształceni. Ten zadziwiający i imponujący fakt pokazuje, jak wielkie mogą być zasoby intelektualne drzemiące w ludziach, których wcale byśmy o to nie podejrzewali. Budzą się one, gdy oddziała na nie autentyczne zaciekawienie i pasja. Z całej siły popieram futbolową kulturę właśnie z tego powodu i w pełni doceniam ten szczęśliwy mariaż ruchu i fizyczności z zajęciem czysto umysłowym.
A jednak jest i kloaka. Byle mecz oznacza dzikie hordy młodych barbarzyńców eskortowanych przez setki policjantów, zniszczenia i zastraszenie tysięcy zwykłych ludzi, którzy muszą czekać, aż hałastra przewali się przez miasto. Jak to w ogóle jest możliwe, że „zabezpieczenie” bierze na siebie bez szemrania rząd i resort spraw wewnętrznych, a organizatorzy meczów, stwarzający realne zagrożenie dla porządku publicznego i mienia, nie są w żaden sposób obciążani kosztami tych masowych policyjnych akcji?
Ale na tym nie koniec. Przecież kluby i związki sportowe są prywatnymi organizacjami, na które rząd ma ograniczony wpływ. Bezsilnie patrzy na korupcję i nepotyzm, a przede wszystkim płaci, płaci, płaci. Trudno policzyć, ile III RP wydała na piłkę nożną poprzez różne dotacje, budowanie stadionów czy sponsorowanie drużyn przez publiczne spółki, są to w każdym razie ciężkie miliardy. Oczywiście, podobnie sprawy się mają w dziesiątkach innych krajów.
To jest jednak jakieś szaleństwo. Państwo bierze piłkę nożną pod swoją nieustającą opiekę, osłania ją i finansuje razem z całą chuligańską i kryminalną otoczką. Ba, razem z tym jądrem ciemności w postaci gabinetów szemranych prezesów. Skąd ta cała niemoc, ta upokarzająca zależność państwa od zdeprawowanych i bezkarnych prezesów, hersztów kiboli i zwykłych gangsterów?
Wiadomo, lęk przez plemiennym gniewem i przezorność. Agresja i dzikość skanalizowane w subkulturze klubowo-kibicowskiej łatwiej pozwalają się kontrolować niż rozlane i rozproszone anarchicznie po całej strukturze społecznej. Jednak jest jeszcze głębsza przyczyna tej potulności państwa. Jest nią unarodowienie piłki. Dzięki istnieniu tworu zwanego drużyną narodową (choćby nawet niezbyt wiele miała ona wspólnego z narodem) sprawa piłki nożnej staje się sprawą wagi państwowej i politycznej. W pewnym sensie państwo staje się instytucjonalnym Kibicem i bierze na siebie obowiązki kibicowskie.
I tu wracamy do korzeni, żeby nie powiedzieć: źródeł sportu. Wszak wymyślono go jako namiastkę wojny, dzięki której drobne spory między sąsiadami można rozstrzygnąć w bezkrwawym turnieju. Oczywiście, sens tego jest żaden, ale o to chyba właśnie chodzi, że sport jest absurdalny i z tej naiwności oraz archaiczności czerpie wiarygodność i skuteczność. Bo powiedzmy sobie jasno: wydawanie pieniędzy, inwestowanie emocji, sił i środków w sprawę umieszczania piłki w siatce nie ma żadnego sensu. Wewnętrzne cele rozgrywki – strzelanie goli – nie są żadnymi celami. To czcza i pusta zabawa, z której nic nie wynika. Żaden naród nie dowodzi żadnej racji ani przewagi nad innymi, gdy wbije więcej goli.
A jednak bezsens piłki i jej celów jest właśnie jej siłą. Niepraktyczna i bezcelowa aktywność jest bowiem cechą arcyludzką. Człowiek uprawia sztukę, oddaje się sportom i zabawom, a wszystko to razem wzięte jest śmiertelnie poważnie ludzkie. I dlatego gdy naród ma słabą kulturę, słabą naukę i słaby sport, a w dodatku nie umie się ładnie bawić, to jest po prostu chory i nieszczęśliwy. Nie jest więc taką znów bagatelną sprawą, czy Polska jest mocna w piłce nożnej, czy nie. Bo skoro piłka nożna ma status sportu narodowego i narodowej sprawy, to sukcesy i porażki w tej dziedzinie są pewnego rodzaju probierzem stanu państwa.
W końcu to państwo otacza piłkę i związki sportowe opieką i to siła państwa może się przeciwstawić korupcji w sporcie. Jeśli tej siły w tak prestiżowej dziedzinie brakuje, to pewnie w ogóle to państwo jest słabe. I tak jest w istocie. Polska jest państwem słabym. Wprawdzie społeczeństwo i gospodarka nieźle prosperują, ale raczej mimo, a nie dzięki silnemu państwu. Samo państwo i jego struktury są ociężałe, powolne, często niekompetentne i generalnie lękliwo-kunktatorskie. Również zarządzanie idzie organom państwa niesporo.
I ta ogólna niesprawność i niemrawość przenosi się na instytucje podwieszone pod aparat państwa, takie jak PZPN. Ogólnie nikt nic nie może, nikt nie poradzi, bo rządzi wiadomo kto, a na władzę nie poradzę. I tak to się kręci dekada za dekadą. Jacyś ludzie nie wiadomo skąd, ręce niezbyt sprawne, a i niezbyt czyste, nieusuwalni prezesi, przetaczane z bocznicy na bocznicę wagony pieniędzy i w ogóle gęsta sieć układów, w której sam czort się nie wyzna.
PZPN to Polska w pigułce, a stan polskiej piłki to odzwierciedlenie instytucjonalnej Polski – dość nieudolnej, ale jakoś dającej sobie radę dzięki nielicznym sprawnym państwowcom. Strach pomyśleć, co byłoby z polską piłką, gdyby przypadkiem nie przydarzył się jej Lewy. No i strach pomyśleć, co byłoby z Polską, gdyby przypadkiem nie przydarzył się jej Donald.