Czy to nie dziwne

Ktoś mający pod ręką „Wyspę kochających lemurów” Arkadego Fiedlera może mnie poprawić, bo czytałem ją dawno i nie pamiętam szczegółów. Zapamiętałem historię o hazardzie. Kiedy Malgaszowi zaproponuje się jakąś małą wygraną, chętnie podejmie ryzyko. Kiedy podniesie się nieco stawkę, może być jeszcze bardziej chętny. Kiedy jeszcze się podniesie… pewnie prawie każdy czytelnik tego bloga, podobnie jak Fiedler, jeszcze chętniej by je podjął.

Malgasz natomiast może i podejmie, ale zamiast podekscytowania będzie raczej podejrzliwy, a przy dalszym podnoszeniu – wycofa się, a oferującego nagrodę uzna za kogoś o ewidentnie złych zamiarach. Tak było przynajmniej za czasów Fiedlera. Dla nas to dziwne.

Fiedler przywołuje też fady, czyli madagaskarski odpowiednik tabu. Podobieństwo nie jest przypadkowe, bo zarówno Malgasze, jak i Polinezyjczycy pochodzą z rejonu indomalajskiego. Kulturoznawcy odkryli, że swoiste tabu występuje też w kulturach zachodnich, ale z reguły jest słabsze, a przynajmniej na tyle inne, że wydaje nam się dziwne. Trójka kanadyjskich psychologów – Joseph Henrich, Steven J. Heine i Ara Norenzayan – artykuł sprzed 15 lat „The weirdest people in the world?” zaczyna z grubej rury: od zwyczajów inicjacji seksualnej chłopców w kilku różnych kulturach świata. Nie wnikając w szczegóły, które mogą się różnić, chodzi o to, że chłopiec musi przejąć nasienie dorosłego mężczyzny. Dla naszej kultury, w której jeszcze niedawno męskość była niemal definiowana przez homofobię, to dopiero dziwne.

Henrich i współpracownicy mają inną tezę, to nie liczne kultury Australii i Melanezji (a także starożytnej Grecji czy Japonii z ery Tokugawy) są dziwne. A może i są, ale nasza jest tak samo dziwna. Kiedy mieszkańcy USA, Kanady, Europy, Izraela, Australii i Nowej Zelandii to nieco ponad 10 proc. ludzkości, postawę, że pozostałe prawie 90 proc. jest dziwne, trudno uzasadnić. Naszą populację można z grubsza określić jako Western, Educated, Industrialized, Rich oraz Democratic – w skrócie WEIRD, czyli dziwaczną.

Henrich sam przyznaje, że specjalnie tak dobrał cechy naszego kawałka ludzkości, żeby powstał chwytliwy skrótowiec. Po angielsku takie słowa określa się nazwą backronym. Celem jego ukucia nie jest jakaś ojkofobia i umniejszenie roli cywilizacji zachodniej w jej współczesnej wersji, tylko wskazanie, że wysnuwanie wniosków na temat natury ludzkiej w ogóle na podstawie prawideł tej części cywilizacji jest nieuprawnione. Coś, co jest oczywiste dla przeciętnego mieszkańca tak różnych miast jak Los Angeles, Sztokholm czy Tel Awiw, to za mało na bycie uznanym za uniwersalne i zrozumiałe dla mieszkańca wioski pod Szanghajem czy Kinszasą. (Owszem, można to podciągać pod koncept walki z neokolonializmem, woke itd., ale nie ma konieczności – to po prostu logiczna konsekwencja proporcji).

Tak naprawdę nawet w obrębie cywilizacji zachodniej ludzie są różni. Naukowcy mają tendencję do rozciągania wniosków z badań na cały świat. Galileusz, spuszczając kule z krzywej wieży w Pizie, rozciągnął zasady dynamiki. Podobnie Newton czy Einstein. Nauka działa na zasadzie takiej, że atom węgla w laboratorium w Oksfordzie zachowuje się tak samo jak atom węgla na Saturnie. Sikorka w Białowieży zachowuje się jak sikorka na Polu Mokotowskim, bo jest sikorką i ma naturę sikorki, a człowiek postawiony przed dylematem moralnym na Manhattanie zachowa się tak samo jak człowiek na tybetańskim zimnym stepie, bo reprezentuje naturę ludzką. Współczesne pisma naukowe i grantodawcy chcieliby, aby publikowane artykuły miały cechy uniwersalne. Badania o zakresie lokalnym są uważane za mało istotne, a przymiotnik „przyczynkowe” jest niemal obelgą. Prowadzi to do rozdymania wyników badań, tak by były akceptowane przez prestiżowe pisma i przynosiły nagrody, o czym kiedyś pisałem. Nie chodzi o fabrykowanie wyników – po prostu wynik prawdziwy w danych warunkach jest przedstawiany, jakby był uniwersalny.

Tymczasem kolejne badania wskazują, że sikorki zachowują się inaczej w parku miejskim niż w pierwotnej puszczy. Trzeba się pogodzić, że zachowanie sikorki jest bardziej złożone niż zachowanie atomu węgla czy kul, na które działa przyciąganie ziemskie. Fizycy mogą twierdzić, że reszta nauki to zbieranie znaczków, ale to wynik tego, że badają uproszczony fragment świata. Świat biologii jest bardziej złożony i składa się z wielu znaczków. Jeszcze bardziej złożony jest świat, z którym zderzają się psycholodzy, socjolodzy czy ekonomiści. I to jedna z przyczyn, dlaczego ich przewidywania teoretycznie często się nie sprawdzają.

Już w latach 40. Quinn McNemar wskazywał, że badania psychologiczne są niereprezentatywne. Psycholodzy do badania natury ludzkiej używali wtedy głównie testów. To pierwszy próg do przejścia – badani muszą umieć czytać i pisać. Drugi próg to zrozumienie struktury testu i jego treści. Ktoś, kto umie czytać i liczyć, ale w zasadzie tylko notuje liczbę worków ziarna, które sprzedaje na targu, i przelicza na liczbę świń, które za to kupi, może mieć problem z wypełnieniem psychotestu. Wreszcie: żeby test był wiarygodny, trzeba znaleźć dużą liczbę osób, które go wypełnią.

Co od zawsze robili psycholodzy na uczelniach? Dawali testy swoim studentom. Oni umieją je wypełniać i stanowią odpowiednio liczną grupę do spełnienia norm statystycznych. Dlatego przytłaczająca większość wniosków dotyczących natury ludzkiej publikowanych w pismach naukowych ubiegłego i obecnego wieku jest oparta na wynikach psychotestów studentów psychologii lub socjologii zachodnich uniwersytetów. W praktyce „zachodnich” oznacza głównie „amerykańskich”. Przy podejściu uniwersalistycznym zakłada się, że zachowanie kenijskiego hodowcy bydła można przewidzieć na podstawie odpowiedzi udzielonej przy biurku przez amerykańskiego studenta psychologii. I kto tu jest dziwny? Nawet przenoszenie wzorców zachowań na 70-letnią luizjańską farmerkę z polem bawełny jest wątpliwe.

Henrich i in. w artykule przedstawili analizę publikacji w prestiżowych psychologicznych czasopismach z lat 2003–08. 68 proc. uczestników pochodziło ze Stanów. Po uwzględnieniu pozostałych krajów Zachodu odsetek ten wzrasta do 96 proc. Niekoniecznie to wszystko byli studenci, ale i tak to niezbyt reprezentatywna próba. Teoretycznie analizy powinny być obiektywne, ale nie ukrywajmy, podłoże badaczy też ma pewien wpływ na wyniki (a na pewno ma wpływ na samo zaprojektowanie badania). 99 proc. pierwszych artykułów to pracownicy zachodnich uniwersytetów (73 proc. – amerykańskich).

WEIRD nie dotyczy tylko psychologii, ale wszystkich nauk badających zachowanie, a więc także socjologii. Wbrew temu, co chcieliby niektórzy ekonomiści czy lingwiści, ich nauki też nie są oderwane od psychiki – problem WEIRD też ich dotyczy. Chomsky był uwielbiany przez fizyków, bo jego wizja języka była odpowiednio abstrakcyjna i uniwersalistyczna. Początkowo była też doceniana przez biologów, bo u jej podłoża leżał mniej lub bardziej abstrakcyjny „gen Chomskiego” odróżniający ludzi od zwierząt. Tymczasem od uniwersaliów językowych też da się znaleźć wyjątki, a między językami (nie językiem) ludzi a metodami komunikacji ssaków nie ma tak dużej przepaści, jak się wydawało. Kwestia WEIRD ma też znaczenie w filozofii.

No dobrze – praktyki seksualne czy handlowe są kształtowane kulturowo i nikt tego nie podważa (choć niektórzy przypisują czynnikom kulturowym marginalne znaczenie i podkreślają realność prawdziwej, determinowanej biologicznie natury), ale przecież są bardziej fundamentalne cechy umysłu, czyż nie? Weźmy wzrok – mamy czopki, pręciki, korę wzrokową. Pomijając daltonizm itp. przypadki, Inuit jest pod tym względem taki sam jak Masaj, a więc i jak anglosaski student Harvarda. Jeżeli ten ostatni ulega jakimś złudzeniom optycznym, to jest efekt natury, nie kultury. Czy na pewno? Okazuje się, że niekoniecznie. Chociażby znane złudzenie Ebbinghausa, w którym rozmiar identycznych kół wydaje się inny w zależności od otoczenia, nie jest wcale uniwersalne.

Nie trzeba nawet wielkich różnic kulturowych i cywilizacyjnych, żeby to zauważyć. Wystarczy umówić się ze znajomymi na wybranie czegoś niebieskiego lub zielonego i można się zdziwić, widząc, że coś, co dla nas jest zielone, może nieco wpada w niebieski, a dla kogoś obok jest niebieskie, może lekko zielonawe. Podobnie z granicami fioletu. Kiedy dyskusje pod wpisami na tym forum miały jeszcze jakiś związek z samymi wpisami, rozwinęła się przecież dyskusja o purpurze. Dla mnie fakt, że różowy jest w pewnym sensie jasnofioletowym, jest oczywisty, ale może nie dla wszystkich. Z kolei niektórzy udowadniają, że żółty to jasnobrązowy i ma to pewien sens. Analizując Homera, można odkryć, że dla niego fioletowa była krew czy ciemne chmury, a niebieskie mogły być siwe włosy.

Pozostaje kwestia, kogo zaliczyć do WEIRD. Kraje takie jak Japonia, Turcja czy Rosja wykazują dużo podobieństw do Zachodu, ale – przynajmniej z perspektywy amerykańskich czy zachodnioeuropejskich badaczy – już można je uznać za wystarczająco odmienne. Polscy badacze zauważają, że niektóre postawy w zachodniej części naszego kraju są bardziej WEIRD niż we wschodniej. Z innej strony można założyć, że informatyk w Petersburgu czy Rio de Janeiro może mieć więcej wspólnego z informatykiem z Nowego Jorku niż z szamanem z Syberii czy Amazonii. Dwa lata przed artykułem punktującym problem WEIRD Debra Merskin, definiując kulturę popularną, jako jedną z cech przyjęła anglojęzyczność. Gdyby to potraktować poważnie, trzeba by uznać, że muzyka latynoska nie jest elementem kultury popularnej (dla mnie to niewielki problem, ale w USA chyba spotkałoby się to ze zdziwieniem), a np. Marlene Dietrich po emigracji do Stanów stała się przedstawicielką kultury popularnej, wcześniej zaś była piosenkarką niemieckiej kultury ludowej. Tutaj WEIRD jest zawężone do granic ekstremum (anglojęzyczne filmy z Bollywood nie są WEIRD z innych względów).

WEIRD jest pewnym wycinkiem ludzkości. Henrich podkreśla jednak, że nie wystarczy podzielić świat na WEIRD i nie-WEIRD. Tak jak pingwiny są specyficznymi ptakami, tak absurdem byłoby stwierdzenie, że reszta ptaków to po prostu niepingwiny. Alki są bardzo podobne do pingwinów pod różnymi względami, ale latają. Strusie od pingwinów różnią się niemal wszystkim, ale nie latają. Każdy ptak jest odmienny i nie sposób na podstawie badania jednego gatunku wyciągać wniosków na temat wszystkich ptaków. Tak samo zróżnicowane są różne społeczności.

O tym, co Henrich uważa za wyjątkowego dla WEIRD i gdzie doszukuje się jego korzeni, można przeczytać po sąsiedzku w artykule Marcina Rotkiewicza. Bez wątpienia jego tezy mogą być kontrowersyjne, ale nie można zaprzeczyć, że są frapujące.

Piotr Panek