Hej, ho, LFO!

Co nowego w premierach w tym tygodniu? Oczywiście Grzegorz Turnau i jego płyta Szósta godzina wydana po dłuższej przerwie. Ale dziś ukazał się nowy album Roberta Piotrowicza i – jakkolwiek dziwne może się wydawać samo zestawienie – pod co najmniej dwoma względami wydaje mi się ciekawszy. Po pierwsze, o ile album gwiazdy polskiej poezji śpiewanej jest z grubsza taki sam jak jego dawne płyty, u Piotrowicza nieustannie się coś zmienia – i Wrong Filament przynosi znów zupełnie nowy pomysł, o którym za chwilę. Po drugie, to płyta z muzyką o charakterze mniej dosłownym i o innym stosunku do melodii, co bardziej mi odpowiada w tym okresie, kiedy gra się wokół głównie Chopina. Co zresztą może się wydawać masowym szwindlem: pianiści udają, że pokazują własny język, ale w gruncie rzeczy starają się go powściągnąć, żeby się przebić przez uśredniony system punktowy, jurorzy udają, że są w stanie oceniać ich bez obciążeń wynikających z sympatii środowiskowych i stosunków uczniowsko-mistrzowskich, a dziennikarze udają, że są w stanie utrzymać uwagę podczas wielogodzinnych sesji i oceniać całościowo wykonania. Nawet przy najlepszych chęciach nie są, bo percepcja, skupienie, forma dnia, a do tego jeszcze subiektywny odbiór zależny od pory dnia i innych czynników. W każdym razie album, w którym akcent kładziony jest na kwestie brzmieniowe i rytmiczne (też za chwilę do tego wrócę) przynosi odpoczynek po wyścigach na kantyleny i rubata, ciekawych, ale jednak w większej dawce męczących. Ale uwaga, bo muzyka ma różne wymiary i jest jeden, w którym Piotrowicz nie jest tak znowu daleko od Chopina, choćby się to wydawało jeszcze dziwniejsze niż zestawianie go z Turnauem.       

Otóż Piotrowicz nie pierwszy raz bierze na warsztat swoiście rozumianą ludowość. Tyle że jesteśmy w XXI w., a nie w XIX, więc i w przetworzeniach ludowości zaszliśmy gdzie indziej, od przetwarzania wprost melodii i rytmów, przez sampling, aż po zamienianie jej w słyszany zza ściany psychologiczny horror, w którym nieparzyste akcenty atakują intensywnością muzyki do filmu Wojciecha Smarzowskiego (z całym szacunkiem dla tej, którą już mają, czyli ścieżek dźwiękowych Mikołaja Trzaski). Na tym ostatnim przystanku jesteśmy tutaj. Znamy to oczywiście w działaniach autora Wrong Filament od czasów Rurokury. Dodatkowo jeszcze (to nowy element, który sygnalizowałem) mamy swoistą smyczkowość syntezatorów analogowych, które brzmią tym razem nie metalowymi piszczałkami jak na Afterlife, tylko drewnem. Psuje tę zagadkę dość brutalnie nota wstępna Daniela Muzyczuka, która wprost wpisuje Piotrowicza w nurt zwrotu ludowego w jego najbardziej rewolucyjnej postaci: Ta muzyka pochodzi z piątego świata. Została zbudowana na gruzach marzeń czwartego świata o pokojowym współistnieniu. A zatem – już w świecie Smarzowskiego – bardziej Wesele 2 niż Wesele. Żaden pastisz wiejskości, tylko 1670 zamieniające się z komedii w krwawy dramat. Gdydy – dajmy na to – szlachcic Bogdan wszedł do chaty nielegalnych chłopskich szmuglerów soli. Bo też taniec staje się tu bardziej utykaniem, rytmiczne pląsy przeobrażają w upadanie, wybijany rytm wydaje się zaskakująco bliski bicia, a klimat momentami z weselem się zupełnie nie kojarzy (Przyszedłem ci zabrać wszystko). 

Czy właśnie namówiłem słuchaczy Chopina do kompletnej zmiany nastroju? Niekoniecznie, u tamtego też pojawiała się obok słodyczy gorycz, tu jest jej tylko więcej (a czy w hitach muzyki pop nie jest?), a sposób wyrażania się zmienił, dlatego tak jak poważna sztuka dziś nie operuje językiem Matejki, tak samo muzyka Piotrowicza wyraża współczesność. Zbyt wiele się po drodze wydarzyło, a nawet takie zjawiska jak Penderecki czy SEPR należą do historii. Jesteśmy w tym samym świecie emocji, ale w innych czasach, innym świecie brzmieniowym i jeszcze u innego kompozytora. Być może jest to więc świat piąty, a może nawet szósty lub dziesiąty. O jego aktualności można się przekonać w każdym razie już dziś podczas koncertowej premiery na festiwalu Unsound w Krakowie. A powodów, żeby się nowym albumem Piotrowicza zainteresować, znalazłbym więcej niż te dwa szerzej tu opisane.  

ROBERT PIOTROWICZ Wrong Filament, 2025         

Reklama