Gerard
Z Gerardem Lebikiem miałem miłe kontakty, ale też długą historię odmów. „Przepraszam, ale nie mogę”, „Znowu nie dam rady dotrzeć na Sanatorium Dźwięku”. Zamiast tego łączyliśmy się w radiu lub zapowiadaliśmy festiwal w POLITYCE, a Gerard – niczym niezrażony, zawsze z elegancją przyjmując odmowy, ze stoickim spokojem znosząc spóźnione odpowiedzi – wracał i uparcie zapraszał jako wieloletni szef artystyczny imprezy w Sokołowsku. Jego samego widywałem na scenie wielokrotnie, a to w Studiu im. Lutosławskiego w składzie potężnego Power Of The Horns, a to w SPATiF-ie w ramach Idealistic Festivalu w trio z Philem Mintonem i Davidem Maranhą czy w podobnym repertuarze w bazylice na warszawskiej Pradze. Pamiętam, jak gdzieś nie dojechał (a może zaginął po drodze, tego już nie pamiętam) jego saksofon i zagrał koncert elektroniczny – bo chociaż był wykształconym saksofonistą, robił też wrażenie muzyka, dla którego źródło dźwięku nie jest kluczowe. Grał, słuchając. I do muzyki, i do ludzi podchodził z wielką otwartością i ciekawością. Teraz chyba należałoby napisać: przykro, że tych spotkań nie było więcej.

Nie był rozpoznawaną przez wszystkich postacią polskiej sceny, ze środowiskiem jazzowym ledwie się spotykał, cenili go i zauważali głównie miłośnicy awangardy. Ale tu za to był postacią kluczową – pojawiają się teraz w sieci wspomnienia różnych artystów, których gościł w Sokołowsku i z którymi rozmawiał o muzyce. Bo mówić o niej potrafił świetnie. W radiu przekonywał, choćby materia jego muzyki nie należała do najbardziej oczywistych.
Opublikował też niemało muzyki, to imponujący ślad nagraniowy. Wśród licznych wydawnictw dokumentujących festiwalowe projekty jest wydany w tym roku album The Orchestra of Futurist Noise Intoners directed by Luciano Chessa plays music by Mariam Gviniashvili, Aleksandra Słyż, Gerard Lebik, Luigi Russolo, John Hegre ze świetnym fragmentem autorstwa swojego i Aleksandry Słyż. Do tego warto posłuchać albumów, które nagrywał dla Bocian Records: sygnalizowanego już Advent (z Maranhą i Mintonem), Mineral z Red Trio i Piotrem Damasiewiczem (to nawet koniecznie), a przede wszystkim veNN Circles z Damasiewiczem i Gabrielem Ferrandinim. O tym ostatnim pisałem tu, że to bardzo subtelny, niemal kontemplacyjny album, którego autorzy większość czasu próbują się schować za plecami pozostałych, wyciszając i ciągnąc za sobą słuchacza wraz z jego narastającą uwagą. Budują napięcie, zniżając się do szeptu, a nie krzycząc. To była też jedna z płyt roku na Polifonii 10 lat temu.
To wszystko tak w czasie przeszłym oczywiście nie bez powodu. Tyle że ten powód jakoś ciągle wydaje mi się niewiarygodny. Gerard Lebik zmarł dwa dni temu, w wieku zaledwie 45 lat.
Fot. Kacper Krzętowski / gerardlebik.net
Komentarze
Nie słyszałem w ostatnich dniach nic tak dobrego jak przedstawione wyżej nagranie Gerarda Lebika et consortes, mimo ze słuchałem 10 płyt z zestawu Pianiści wytwórni Decca – a tam sam Shura Cherkassky. Od razu włączyłem drugi raz.
Pięć razy wysłuchałem w/w. Raz utworu Absolutnie Jerzego Derfela (ktoś powie Derfla ale wtedy nie wiadomo czy nazwisko Derfel czy Derfl; konieczności komunikacyjne przemawiają analogicznie za formą Tomasza Stańko nie Tomasza Stańki bo wtedy Stańka w mianowniku możliwe), którego rodzina wystąpiła o miejsce w Alei Zasłużonych i czeka na odpowiedź bodaj stołecznego ratusza. Z kolei także listopadowy zgon Poniedzielskiego-Pono sprzyjał pogłębieniu kontaktu z polskim rapem – i tu dobre kompozycje Waco i Tede jakoś wypłynęły czy to przez afiliacje z ZiP Skład (Ziomki i Przyjaciele), czy to jakoś inaczej, bo różny bywa flow…
Znakomity funk polski z okazji 11XI który dopiero wczoraj usłyszałem, a więc pół wieku po premierze
https://www.youtube.com/watch?v=v9xvUOIGVH8&list=RDv9xvUOIGVH8&start_radio=1
Never Never Comes – kultowy song o nieuchwytnej niepodległości puszczany w trudnych latach 80. przez Marka z Trójki
https://www.youtube.com/watch?v=L17Nxh86ti4&list=RDv9xvUOIGVH8&index=3