Rok 2025 w muzyce – 10 uwag końcowych

Płyty w odcinkach Mamy problem. A raczej mają go autorzy i wykonawcy:  nowa muzyka żyje krótko. Składa się na to kilka czynników: przede wszystkim globalna dystrybucja w wersji cyfrowej, dodatkowo jeszcze synchronizacja piątkowych premier – wszystko trafia jednocześnie do wszystkich, rywalizując na co dzień z tym, co ciągle dostępne, czyli całą klasyką. Nie pomaga sytuacja mediów, również w większości cyfrowych i społecznościowych, podlegających prawom trendów, algorytmów i gonienia za nowością. Ten problem odczuwają nie tylko autorzy płyt, które jeszcze dwie dekady temu budowałyby swoją legendę stopniowo, co najmniej przez kilka miesięcy. Mają go również autorzy hitów. Dlatego dziś premiera coraz częściej jest nie wydarzeniem jednorazowym, tylko z góry zaplanowaną serią działań, w której ramach po zasadniczej płycie dostajemy wersję deluxe lub uzupełnienia. Nie na 10- lub 20-lecie premiery, tylko po paru miesiącach, dla utrwalenia wrażenia. W roku 2025 przykładów takich wydawnictw było więcej niż dotąd. FKA Twigs poprawiła album Eusexua płytą Eusexua Afterglow. Oklua Album Choke Enough poprawiła wersją deluxe. Blondshell album I You Asked For a Picture – płytą Another Picture. Podobnie Sam Fender i Tate McRae. Anna Of The North wydała płytę sumującą dwie opublikowane wcześniej epki. Swoje płyty z końca 2024 r. poprawiły w 2025 wersjami deluxe Gwen Stefani i Sabrina Carpenter. I tak dalej. 

Wracają lata 90 Wśród muzycznych premier roku znalazły się pierwszy od 24 lat album z nowymi piosenkami grupy Pulp oraz pierwsza od 15 lat płyta z nowym repertuarem Stereolab. Pisałem już o tym w podsumowaniu wydarzeń roku w POLITYCE, a wcześniej nawet w osobnym tekście – bo nie sposób było tej tendencji nie zauważyć. Głównymi gwiazdami tegorocznego Open’era były przecież formacje kluczowe dla lat 90.: Massive Attack oraz Nine Inch Nails. Na świecie emocje budził sceniczny powrót – w 16 lat od rozpadu grupy – formacji Oasis i 41 zapowiedzianych na 2025 koncertów tworzących ją, wcześniej skłóconych, braci Gallagherów. Zainteresowanie, jakie wywołała sprzedaż biletów na te koncerty, doprowadziło do problemów z dystrybucją wejściówek, oskarżeń o praktyki monopolistyczne, a w końcu powództw sądowych. Trasa dobiegła końca, ale procesy o pieniądze wyciśnięte przez kapitalistów z tego festiwalu nostalgii dopiero ruszają. Kończyliśmy rok przy doniesieniach z dawno wyczekiwanej trasy Radiohead. No i cały czas w głowie dźwięczy mi tegoroczna wypowiedź Michaela Rapino, szefa Live Nation – o tym, że bilety na koncerty są ciągle… zbyt tanie. 

Hiszpańskojęzyczny pop Nie należałem do wielkich fanów albumu Lux Rosalii, trudno jednak nie dostrzec pewnego momentu kulturowego, w którym boom na scenę latynoamerykańską (to najszybciej rozwijająca się część rynku muzycznego, nie tylko Bad Bunny, choć ten notował w tym roku wielkie sukcesy, na nowo spychając z pierwszego miejsca w rankingach Spotify Taylor Swift) i w ogóle muzykę hiszpańskojęzyczną (ma już dwucyfrowy udział w procentach w globalnym obrocie muzyką – i rośnie) napędzały sukces katalońskiej artystki, która… w większości piosenek z płyty Lux nawet nie śpiewała po hiszpańsku. Rosalia próbowała raczej ulepić globalny sukces z wielojęzycznej mieszanki. Mieliśmy w Polsce skromne odbicie tego zjawiska w postaci albumu Boleros y Masecki – Marcin Masecki w drugiej odsłonie śpiewanego repertuaru hiszpańskojęzycznego odniósł sukces artystyczny, a rynkowe reakcje również są obiecujące.   

Nowa piosenka gotycka A może raczej pieśń? W roku ubiegłym rzecz wyszła naturalnie przy okazji płytowego powrotu The Cure. Teraz pytanie brzmiało tylko: gotyk południowy czy północny? Ten rok należał do Ethel Cain – wokalistka i autorka z Florydy opublikowała de facto dwie płyty: bardziej eksperymentalne Perverts oraz piosenkowe Willoughby Tucker, I’ll Always Love You. Połączyła balladowość Lany Del Rey, wrażliwość Sinead O’Connor, introwertyzm Billie EIlish, senny ton Hope Sandoval oraz rockową powolność Low, dodała trochę dronów, wydłużyła utwory. Na Północy podobną rzecz – w zupełnie innej oprawie muzycznej, z organami i saksofonem wśród głównych brzmień instrumentalnych – zaproponowała Anna von Hausswolff. Na jej płycie Iconoclasts można zresztą usłyszeć duet Von Hausswolff i Ethel Cain: Aging Young Women. Mamy tu więc epicentrum tej mrocznej i romantycznej tendencji. 

Backwoodz Studioz rządzi W ostatnich sezonach karty w hip-hopie rozdawał Billy Woods, tym razem mieliśmy bodaj najlepszy rok całej jego wytwórni. Backwoodz promowało kolejno dwie płyty swojego założyciela: finezyjny i niepokojący Golliwog (to a propos mroku) i jego producencki rewers Gowillog (z Augustem Fanonem), fantastyczny Sortilege Preservation i Gabe’a Nandeza, duet Armand Hammer (Woods + Elucid) z popularnym i u nas producentem The Alchemistem, a wreszcie wspólne przedsięwzięcie kalifornijskiego producenta Kenny’ego Segala i jazzowej formacji Human Error Club. Przez cały rok można było nie oddalać się zbytnio od tego może nie najświeższego (bo pobrzmiewa tu w różnych wariantach alternatywny hip-hop z przełomu wieków), ale wciągającego świata. 

Ucieczki ze Spotify vol. 2 To już grali trzy sezony temu. Wtedy – po awanturze wokół kontrowersyjnego podkastera Joe Rogana i jego kontraktu z serwisem – ze Spotify uciekali Neil Young i Joni Mitchell. W końcu jednak wrócili, gdy okazało się, że ekskluzywny kontrakt ze Spotify się skończył, a Rogana można usłyszeć wszędzie. Tegoroczne ucieczki – m.in. Deerhoof, Xiu Xiu, Godspeed You! Black Emperor i King Gizzard & The Lizard Wizard – były motywowane czym innym. Po pierwsze, Daniel Ek wszedł w biznes zbrojeniowy, inwestując w niemiecką firmę Helsing. Nie spodobało się to wielu artystom, głównie ze sceny alternatywnej. Ale jest i drugi powód, z upływem czasu chyba nawet ważniejszy niż ten pierwszy – Spotify, co ujawniła w swojej książce Mood Machine Liz Pelly – niespecjalnie angażuje się w obronę słuchaczy przed, przepraszam za wyrażenie, ale trudno o inne, gównokontentem (enshittyfication, czyli gównowacenie, pojęcie zaproponowane w stosunku do serwisów internetowych przez Cory’ego Doctorowa, było w tym roku jednym z głośniejszych neologizmów). Czyli muzyką tańszych zamienników, której słuchają – i nabijają jej popularność – boty. Efekt tego zobaczyliśmy w roku 2025 w całej pełni: streaming nie chroni przed oszustami, w tym przed muzyką generowaną przez aplikacje AI. 

Wojny klonów To właściwie ciąg dalszy poprzedniego podpunktu. Kiedy Australijczycy z King Gizzard opuścili katalog firmy na S, pojawił się ersatz (natura nie znosi próżni) w postaci formacji King Lizard Wizard, klona oryginału bazującego na AI, ostatecznie usuniętego po interwencjach KG&TLW. Duet Haven ostatecznie musiał wycofać i nagrać od nowa wygenerowaną w programie Suno linię wokalną utworu I Run, która za bardzo przypominała głos i styl Jorjy Smith. Breaking Rust (por. ilustracja do tego wpisu) z utworem Walk My Walk zajęło  pod koniec roku pierwsze miejsce na cyfrowej liście bestsellerów country „Billboardu”, choć to hucpa i kawałek wygenerowany przez AI. Pod koniec roku Spotify zalały klony utworów świątecznych, a w Polsce – szeroko komentowane – szerzej niż to warte – utwory Kutas Records. To dopiero przygrywka do tego, co będzie się działo wokół AI w muzyce w roku 2026.    

Ściąganie z piedestału Jeśli chodzi o ciekawe książki i eseje o muzyce, rok 2025 był całkiem mocny. Szczególnie gdy chodziło o demitologizację i wskazywanie w przeszłości kompromitujących i trudnych do wybronienia elementów. Sophie Gilbert wydała Girl On Girl. How Pop Culture Turned a Generation of Women Against Themselves, bardzo interesującą analizę popu ubieranego kiedyś – w latach 80. czy 90. – w szaty feminizmu. Po latach okazuje się seksistowski do bólu. Dość obszernie pisałem o tej książce na łamach POLITYKI. Z kolei Daniel Rachel w monografii This Ain’t Rock’n’Roll. Pop Music, the Swastika and Third Reich psuje nam wspomnienia związane z idolami lat 60. i 70., zafascynowanymi – i to w niezbyt zdrowy sposób – symboliką nazistowską. Tę też można nadrobić w moim omówieniu, oszczędzając kilka dolarów. Po obie te pozycje warto jednak sięgnąć mimo braku polskich wydań, żeby wyrobić sobie zdanie na ich temat, zanim jeszcze dyskusja na oba tematy na dobre trafi do nas. Warto zauważyć, że to tu schroniło się muzyczne dziennikarstwo w czasach, gdy brak mu sensownej magazynowej bazy.       

Oberki kontratakują O tym też pisałem już w naszym redakcyjnym podsumowaniu roku w POLITYCE. Oberek, wynalazek naszej kultury ludowej o długiej historii – taniec i muzyka oparte na trójkowym rytmie na 3/8 lub 6/8 – wrócił w 2025 r. na dobre, i to nie tylko za sprawą chopinowskich inspiracji. Piotr „Gary” Gwadera, który jeszcze w ubiegłym roku nagrał płytę fantazję wprowadzającą footberek – hybrydę oberka i footworku, modnego klubowego nurtu z Chicago – teraz (na edycjach Unsoundu w Osace, Krakowie i Nowym Jorku) zagrał z gwiazdorem sceny chicagowskiej RP Boo. Niemal jednocześnie wystartował kwartet Oberkas Travel z innym perkusistą – Janem Emilem Młynarskim – w składzie. Swoją pierwszą płytę opublikowali w oficynie Tańce (Gwaderę opublikowała jeszcze rok temu wytwórnia Pointless Geometry – był w podsumowaniu Polifonii za 2024). Na oberki jako źródło inspiracji powoływał się też choreograf Wojciech Grudziński, nagrodzony w 2025 r. Paszportem POLITYKI. I czy muszę w tym kontekście polskiej muzyki tradycyjnej przypominać o Konkursie Chopinowskim? 

Postacie roku Ethel Cain – o tym już było kilka akapitów wyżej. Niezwykły talent, kariera, która dopiero się rozkręca. Cameron Winter, frontman fenomenalnie rozwijającej się grupy Geese, to dość oczywisty bohater roku – wokal o wyjątkowym charakterze, który poznaliśmy też na zeszłorocznym albumie solowym (na Polifonii wśród płyt roku 2024, w innych zestawieniach dopiero teraz). Do tego Kenny Segal – fantastyczny i kapitalnie osłuchany producent o bardzo swobodnym sposobie budowania beatów z sampli z dowolnych gatunków muzycznych, w tym roku obecny nie tylko na płytach Billy’ego Woodsa. Był też współtwórcą znakomitej duetowej płyty z R.A.P. Ferreirą oraz albumu z kolektywem Human Error Club (też jest co nieco wyżej). Bad Bunny – bo, jak już wspomniałem, symbolicznie przejął pałeczkę od Taylor Swift i po wydanym w styczniu albumie rządził na streamingowym rynku popową mieszanką latynoamerykańskich, karaibskich rytmów. Dojedzie tak do nagród Grammy i występu w przerwie Super Bowl. Było wyżej o rynkowym podglebiu, które mu sprzyja. Jeszcze jedna gorąca postać roku to Irlandczyk Mo Chara z Kneecap – ścigany przez brytyjski wymiar sprawiedliwości za promowanie terroryzmu, symbolizował spacer po cienkim lodzie, w jaki momentami zamieniał się ważny przez cały ten rok aktywizm polityczny i zaangażowanie świata muzycznego po stronie ludności palestyńskiej. Było bowiem w tym roku przeciw czemu protestować. I prawdopodobnie będzie przez nadchodzące 12 miesięcy. Czasy nie należą do spokojnych. Życzyłbym sobie i Wam, by to się zmieniło i byśmy mogli znów narzekać, że robi się nudno i zaangażowanej muzyki brak. 

Reklama