Jaromowa

W walce z konfederacką neotargowicą Jarosław Kaczyński nie przebiera w słowach. Prof. Michał Rusinek ukuł termin „jarosłowa” na te wybryki prezesa PiS. Ja bym posłużył się terminem „jaromowa”. Mam na myśli stary dobry pomysł George’a Orwella, który w swej antyutopii „Rok 1984” nazwał język systemu totalnego „nowomową”.

To język propagandy komunistycznej, ale i faszystowskiej, polegający na odwracaniu znaczeń. Przykładem klasycznym może być freudowska pomyłka Kaczyńskiego w przemówieniu sejmowym, kiedy oznajmił z mównicy, atakując ówczesną opozycję platformianą, że – jak wiadomo – czarne jest białe, a białe jest czarne. Orwell, opisując fikcyjną totalitarną dyktaturę, przedstawia system ogłupiania i dyscyplinowania obywateli przez władzę.

Służy temu m.in. ministerstwo propagandy i dezinformacji, noszące dumną nazwę „ministerstwa prawdy”. W prywatnych mieszkaniach wiszą ekrany, z których „Wielki Brat” (właściwie „starszy brat”, big brother, ale przyjęło się u nas to pierwsze tłumaczenie) sieje nienawiść do wyimaginowanych wrogów „Oceanii”, państwa pozornie socjalistycznego. Są nimi dla niego także obywatele niepodatni na propagandę.

Orwell, demokratyczny socjalista i antystalinista, chciał zdemaskować mechanizm i metody podporządkowania społeczeństwa totalnej inwigilacji, która miała zdusić wszelką opozycję. Antyutopia Orwella (właściwie Ericka Blaira) do dziś jest ostrzeżeniem przed totalizmem, przemocowym dążeniem do rządów dyktatorskich, wyjętych spod wszelkiej kontroli społecznej, wykorzystującym nie tylko „policję myśli” i zmonopolizowane przez Partię media, ale też język.

A żeby to działało, język musi być uproszczony, sprowadzony do pospolitej, a czasem nawet wulgarnej mowy potocznej, a odarty z stylistycznych i literackich ozdobników. Powinien też wskazywać obywatelom, co dla władzy jest prawdą i dobrem, a co złem, i nazywać przeciwników czy dysydentów wrogami, agentami i zdrajcami.

Chodzi o to, by ludzie wyzbyli się krytycznego myślenia, tylko bezrefleksyjnie przyjęli przekaz propagandowy i sami zaczęli mówić i myśleć nowomową. Dla wolnej debaty publicznej w takim systemie nie ma miejsca.

I oto Kaczyński na kolejnej miesięcznicy smoleńskiej nazwał protestujących przeciwko pisowskim teoriom spiskowym (których celem jest oczywiście, jak w całej ich propagandzie, „reżim Tuska”) „śmieciami po Służbie Bezpieczeństwa”. I groził im więzieniem, gdy odzyska władzę. Agnieszka Kublik w „GW” skomentowała to tak: „jest w Kaczyńskim coś, co sprawia, że używa języka jak PRL-owska propaganda”. Niby się od tamtych czasów odcina, ale powtarza jej podstawowy chwyt: „kto nie z nami, ten przeciwko nam”.

Zagadnięty o ten kolejny wybryk językowy Kaczyńskiego poseł PiS Paweł Jabłoński niby się zdystansował, ale równie skandalicznie oświadczył, że zamiast słowa „śmieci” woli użyć słowa „bydło”. Skoro elicie pisowskiej tak wolno, to prawicowym prostakom też: niech się wyżyją.

Nie ma więc przeciwników, są tylko wrogowie. Taka zerojedynkowa opozycja zabija debatę demokratyczną. Bez wolnej debaty publicznej nie ma demokracji.

W znakomicie udokumentowanej, a przez to instruktywnej, ale i porażającej książce „Dobra zmiana, czyli jak rządzić światem za pomocą słów”, językoznawcy Katarzyna Kłosińska i Michał Rusinek zinwentaryzowali alfabetycznie na prawie 400 (!) stronach słowa klucze pisowskiej nowomowy. Jesteśmy od lat atakowani tą nowomową, a to ma swoje konsekwencje.

„Język rządzących [tu: zjednoczonej prawicy, ale dziś doszła nowomowa konfederacka – osławiona „piątka Mentzena” i negacjonistyczna Brauna] nie tylko przenika do naszej mowy codziennej, ale również kreuje naszą rzeczywistość” – napisał o „Dobrej zmianie” prof. Michał Głowiński. „Ta książka pokazuje, jak poprzez manipulowanie słowami partia rządząca nie tylko zmienia ich znaczenia, ale też buduje fałszywe światy, próbując narzucić odbiorcom swoje poglądy”.

I teraz pytanie: czy broniąc się przed obecną prawicową ofensywą manipulatorów, można samemu sięgnąć po ich metody? Jak dotąd politycy koalicji demokratycznej tego nie robią. I słusznie, bo zasada „hejt za hejt” generuje tylko więcej hejtu.

Ale w internecie nie mają z tym problemu niektórzy zwolennicy obozu demokratycznego. Piszą to, czego nie może (i nie chce) napisać premier Tusk ani jego koalicjanci. Czy taki „podział pracy” w ramach dawania odporu „jaromowie” pomoże ocalić przed nią debatę publiczną? Na razie nic na to, niestety, nie wskazuje i nic dobrego z tego nie wyniknie. Lecz ostrzegać i bronić się trzeba. Orwell dał przykład.

Reklama