Poleciały drony na Polskę

Ciekawe, że tuż przed nalotem dronów na Polskę na moim „wallu” fejsbukowym zaczął się ukazywać długi materiał pseudodziennikarski o tym, jak fatalny jest stan polskich sił zbrojnych. Ostrzegłem przed jego udostępnianiem. Trochę na wyrost, jak mi się wtedy wydawało. Nazajutrz przestałem mieć wątpliwości.

To nie był przypadek, że ten materiał wrzucono na FB tuż przed nalotem. Pseudodziennikarski materiał miał podrywać zaufanie Polaków do armii jako naszej siły obronnej, zdolnej do odparcia „pełnoskalowego” ataku wroga. Nalot nastąpił nocą z 9 na 10 września. Skąd i jakiego charakteru, będzie przedmiotem badań specjalistycznych. Na dziś mówi się, że z Białorusi, w ramach kolejnego ataku na Ukrainę.

Szczegóły są ważne, lecz teraz ważniejsza jest reakcja dyplomatyczna i społeczna. To jednak szok dowiedzieć się przy porannej kawie, że na wschodnią Polskę świadomie nasłano nie wiadomo za bardzo jakie i po co drony i trzeba było podrywać natowskie lotnictwo. Czytamy o wojnie, ale wciąż nie wierzymy, że może wtargnąć do nas, do naszych mieszkań, ot tak, nad ranem, bez zapowiedzi. Jak w Polsce 1 września roku pamiętnego.

Pojutrze mają się w Białorusi, niedaleko polskiej granicy, zacząć kilkudniowe manewry z udziałem (oficjalnie) kilkunastu tysięcy żołnierzy białoruskich i rosyjskich. Pod kryptonimem Zapad 2025. To też nieprzypadkowe. Kolumny ruszające na Kijów w 2022 r. składały się z czołgów i pojazdów wojskowych oznakowanych literą Z jak Zapad – Zachód jako ostateczny cel natarcia. Putin nie kryje się przecież, że głównym wrogiem dla niego jest „kolektywny Zachód” (cokolwiek to znaczy w wielkoruskiej nowomowie).

Banałem jest tłumaczenie nalotu jako testu polskich i natowskich systemów obrony przed dronami i innym śmiercionośnym latającym żelastwem produkowanym w głodującej Korei komunistycznej i irańskim piekle kobiet. Banalne, lecz prawie pewne. Putin, wychowany w światopoglądzie rosyjskich służb specjalnych, myśli w kategoriach tropienia spisków przeciwko Rosji i zastawiania pułapek na jej wrogów.

Dziś jest to Ukraina. Jutro może być państwo bałtyckie, np. Litwa, której Trump wstrzymał właśnie pomoc militarną, czy Mołdowa, później Polska. Naprawdę może tak być i to w nieodległej przyszłości, gdyby padła Ukraina. I naprawdę Ukraina walczy także za nas. Jej upadek naprawdę otwarłby szeroką drogę do ataku na Polskę. Wehrmacht tu się nie wybiera, Krasnaja Armia czeka na rozkazy.

Nie jesteśmy w stanie wojny z Rosją czy Białorusią, uspokaja Tusk. Rzeczywiście, żadnych ofiar, żadnych większych zniszczeń, niektóre drony bez ładunków wybuchowych. Zapewne tak to zostało zaprojektowane: jako ostrzeżenie trzeciego stopnia, a nie łatwy pretekst do odpalenia art. 5. Jako komunikat polityczny: eskalujemy. Bo nalot nie był pomyłką, tylko świadomym, celowym naruszeniem nietykalności granicy Polski, zarazem wschodniej granicy UE i NATO. I ktoś na Kremlu – może sam Putin? – musiał rozkaz podpisać, zdając sobie sprawę, że Zachód odbierze nalot jako prowokację.

A więc tak, to był test, lecz raczej polityczny niż militarny. Test jedności klasy politycznej w Polsce, w Brukseli i Waszyngtonie. Na razie wypadł dla nich, a więc i dla nas, pozytywnie. Dobry przyjaciel Putina Donald Trump nie zwlekał z zapewnieniem, że Polska może się czuć bezpieczna. Przywódcy zachodni ocenili, że sytuacja, choć precedensowa i niebezpieczna, nie podpada pod art. 5 traktatu o NATO, wystarczą konsultacje i stała wymiana informacji opisana w artykule 4. Oby tak zostało przez najbliższe dni. I na dłużej, choć każdy dzień i noc przynoszą wiadomości świadczące, że Putin tej wojny z Zachodem nie chce zakończyć, ale ją rozszerzyć. Niby też banał, słyszymy to ciągle, ale kiedy usłyszy Trump?

Reklama