Ruchy robaczkowe

Dezercja Szymona Hołowni z polityki uderza w koalicję rządzącą. Jeśli jego ugrupowanie się podzieli lub rozpadnie, koalicja straci większość. Jeśli straci większość, upadnie, a prawicowa opozycja – PiS i „Konfederacja” ze wsparciem Nawrockiego – będzie forsować przyspieszone wybory parlamentarne. Może je wygrać, ale zdobędzie władzę jedynie, gdy Kaczyński, Mentzen, Bosak i Braun będą zdolni stworzyć swoją koalicję rządzącą. A na to szanse nie są duże.

Zbliża się druga rocznica objęcia władzy przez koalicję 15 października. Na półmetku kadencji koalicyjnego rządu Donalda Tuska słyszymy o ruchach robaczkowych na scenie partyjnej. Bilans dwulecia nie jest tak zły, jakby wynikało z relacji w mediach i analiz politologów, ale bynajmniej nie skazuje demokratów na porażkę, czyli utratę władzy i przekreślenie dorobku demokratycznej koalicji.

Rządy koalicyjne zawsze mają pod górkę, bo muszą się cały czas dogadywać w każdej sprawie, a to zżera czas i naraża rządzących nie tylko na krytykę ze strony opozycji, ale też na poirytowanie w demokratycznym elektoracie. Nie pomagają też popełnione przez rząd niedociągnięcia i błędy, a szczególnie tarcia i dywersje w samej koalicji demokratycznej. Jak dotąd jednak rząd Tuska nie zaliczył tak poważnych wpadek jak jego poprzednicy.

Nieuczciwie względem rządu jest też zapominać o minach podłożonych przez „zjednoczoną prawicę” i o konfrontacyjnej prezydenturze Nawrockiego. Strach pomyśleć, jak by dziś wyglądała sytuacja naszego państwa, gdyby obóz Kaczyńskiego rządził dalej. Mielibyśmy ostre konflikty z Unią, Berlinem, Kijowem i całkowite uzależnienie od Waszyngtonu Trumpa, a w kraju jeszcze silniejsze parcie na autorytaryzm usprawiedliwiane stanem wyjątkowym w polityce międzynarodowej.

Dwa najpoważniejsze wstrząsy, jakie spotkały rząd Tuska, to dywersja Hołowni w wyborach prezydenckich, która prawdopodobnie odebrała Trzaskowskiemu wygraną, i właśnie jego mniemana przegrana z Nawrockim. Tusk zareagował na nie wzmocnieniem w KO linii propaństwowej, co krytycy odbierają – moim zdaniem mylnie – jako flirt z obozem prawicy.

W nowej sytuacji politycznej, niekorzystnej dla koalicji, pojawiły się zapowiedzi tworzenia nowych partii. A to na bazie samorządowej, a to nowej prawdziwie liberalnej, a to nowej prawdziwie prawicowej wokół Andrzeja Dudy. Wszystkie są dodatkowym zmartwieniem dla obozu Tuska, ale i Kaczyńskiego. Jeśli dobrną z obrzeży do głównego nurtu polskiej polityki, mogą odebrać im obu pewien procent głosów.

Donald Tusk szykuje się do zjazdu swego ugrupowania. Słychać plotki, że będzie to zjazd zjednoczeniowy Koalicji Obywatelskiej w jedną formację pod jednym logo. Byłby to ruch racjonalny i wzmacniający KO. Prawdopodobnie po linii centroprawicowej. Czy się to podoba części elektoratu demokratycznego, czy nie, takie wieją dziś wiatry w polityce Zachodu.

Nawet zdeklarowany demokrata i socjalista, amerykański senator Bernie Sanders przyznał niedawno, że jeśli Partia Demokratyczna w USA (tam nazywana „liberałami”) chce wygrać z trumpizmem, to nie może iść jeszcze bardziej na lewo.

Naturalnie Sanders może się mylić. W Polsce są eksperci, którzy uważają, że wprost przeciwnie: demokraci powinni lepiej czytać nastroje i oczekiwania społeczne, a te według nich wyrażają pragnienie, aby całkowicie odciąć się politycznie i ideowo od polskiej prawicy i ekipy Nawrockiego, i właśnie pójść w progresizm.

Zobaczymy, jaki kurs obierze KO, dziś jedyna siła polityczna zdolna samodzielnie konkurować z prawicą. To od niej zależy, czy uda się to, co dziś wydaje się wielu demokratom niemożliwe: rekonsolidacja elektoratu i koalicji 15 października. Nic jeszcze nie jest przesądzone.

Reklama