Piąta Domówka
I znów spotkaliśmy się na podwórku koło kamienicy Żelazna 66, w której wychowywał się Mieczysław Wajnberg. Po raz piąty, więc mały jubileusz,
Domówki odbywają się nie z okazji urodzin kompozytora (bo te przypadają w grudniu) ani śmierci (bo ta jest w lutym) i nawet nie w związku z rocznicą powołania Instytutu Mieczysława Wajnberga (też luty). Po prostu jest to niezły moment, już po powrotach z wakacji, a jednocześnie jeszcze babie lato, więc można liczyć na pogodę. A Instytut Wajnberga też ma jubileusz w tym roku: istnieje pięć lat. Z tej okazji w programie tradycyjnego koncertu na wolnym powietrzu była tylko muzyka patrona. Udział wzięli: współzałożycielka i prezeska instytutu Maria Sławek (skrzypce), aktualna wiceprezeska Aleksandra Demowska-Madejska (altówka), siostry Leszczyńskie – Ewa (sopran) i Maria (wiolonczela) oraz Łukasz Chrzęszczyk (fortepian).
Pieśni z cyklu Akacje op. 4 do słów Tuwima były jednym z pierwszych utworów napisanych po ucieczce z Polski, w Mińsku na studiach. W nastroju przypominają jeszcze przedwojenny warszawski spleen, podobnie jak powstałe w tym samym czasie II Kwartet smyczkowy i I Sonata fortepianowa. Jedną z tych pieśni, Wieczór, Ewa Leszczyńska zaśpiewała z fortepianem, a potem wykonała cały cykl Pieśni do słów I. L. Pereca op. 13, tym razem z akompaniamentem tria smyczkowego (transkrypcja autorstwa Marii Sławek). Fortepianowe 3 Utwory dziecięce (choć zupełnie nie dziecinne) napisane dla córki Wiktorii zagrał Łukasz Chrzęszczyk, a później było całe Trio smyczkowe. I znów śpiew: trzy pieśni z op. 110, tym razem po rosyjsku) poświęcone młodszej córce Annie (z drugiego małżeństwa), a potem już do końca muzyka instrumentalna: druga część I Sonaty na wiolonczelę solo, trzecia część Tria fortepianowego (dedykowanego pierwszej żonie Natalii) i na koniec hit – Rapsodia na tematy mołdawskie w wersji na skrzypce i fortepian.
Wszyscy ci muzycy z zaangażowaniem włączyli się w promocję muzyki Wajnberga, ale trzeba tu podkreślić jakość śpiewu Ewy Leszczyńskiej. Natomiast Aleksandra Demowska-Madejska nagrała ostatnio znakomitą płytę z utworami m.in. Wajnberga, ale też jego koleżanki zarówno z Warszawy, jak i z Mińska Ety Tyrmand – wspomnę jeszcze o niej przy innej okazji.
Po koncercie przenieśliśmy się tradycyjnie na pobliską ulicę Wajnberga, gdzie w dawnej salce kinowej połączyliśmy się z Victorią Bishops, starszą córką kompozytora mieszkającą w Kanadzie, i jej córką Katią. Rozmawiał z nią po rosyjsku Aleksander Laskowski. Opowiedziała nam trochę o ojcu, w tym parę rzeczy, które nie były wcześniej ujawniane(i w związku z tym nie ma ich w życiorysach), jak np. że Mieczysław uciekając z Polski w pewnym momencie znalazł się z innymi uciekinierami w niewoli niemieckiej (szczęśliwie się wydostali). Podczas tej tułaczki spotkało go jeszcze parę cudów, np. kiedy zaproponowano mu, by wsiadł na wóz, aby odpocząć, on ustąpił miejsca innej, chorej osobie, po czym spadła bomba i wszyscy z tego wozu zginęli. Tak to czasem bywa. Kompozytor opowiedział o tym córce dopiero na łożu śmierci. Płakał przy tym.
Opowiadała też o tym, że w Moskwie Wajnberg żył w ciągłym strachu, jak się zresztą okazało, częściowo uzasadnionym, bo przecież w końcu go aresztowano – na parę miesięcy, ale zawsze. Jednak bywało i weselej, zwłaszcza kiedy grali wraz z Szostakowiczem na cztery ręce melodie z filmów z własnym wariacjami, np. do tematów z Mostu na rzece Kwai czy filmów Chaplina. Dozorczyni ich domu robiła im koszmarne awantury, a oni przestawali – aż do następnego razu. Wajnberg był też wiernym czytelnikiem książek po polsku, m.in. sprowadzał sobie kryminały Agathy Christie, a potem dawał żonie i córce (które też uczyły się polskiego) i dokuczał, że powie im, kto zamordował…