Brzmienie miasta

Najlepsze miasto świata Cezarego Duchnowskiego i librecisty jest dawno nie słyszanym w siedzibie Opery Narodowej powiewem świeżości. Nowy dyrektor Boris Kudlička zapowiada co najmniej jedną w sezonie premierę dzieła współczesnego.

Niestety ten spektakl nie utrzyma się w repertuarze – po pięciu przedstawieniach schodzi z afisza. Przede wszystkim dlatego, że duża część wykonawców – orkiestra Sinfonia Varsovia i obie solistki, Agata Zubel i Joanna Freszel – to artyści zewnętrzni i trudno byłoby ich razem skrzykiwać, zwłaszcza że mają wiele bardzo różnych projektów. A zapotrzebowanie byłoby – już teraz niełatwo dostać bilety, choć zapewne łatwiej niż na premierę.

Pocieszające, że publiczność była w różnym wieku i z różnych środowisk, niekoniecznie związanych z operą, ale też z muzyką współczesną. Muzyka jest na tyle przystępna, że nie powinna odstraszać laików, a zarazem z tak pomysłowym połączeniem elektroniki z instrumentami i głosami, że powinna ciekawić. Inscenizacja również ciekawa, trochę filmowa, a poza tym taka, jak lubię w tym teatrze: nie bojąca się przestrzeni, która przecież tu jest ogromna. Aż dziw, że przy takim trybie wyłaniania twórców i takim sposobie ich pracy (każdy rezydował w innym kraju, porozumiewali się sieciowo) udało się to skleić.

Najwięcej problemów ja osobiście miałam z tekstem. Nie chodzi o to, że ma on w sumie niewiele wspólnego z książką Grzegorza Piątka pod tym samym tytułem, która ma charakter reportażowy. Raczej o styl, trochę powykręcany język, czasem celowo niegramatyczny, wyraźnie naśladujący Białoszewskiego, ale raczej go nie sięgający. Jednak wiem, że powstawał w ścisłej współpracy z kompozytorem, który po prostu potrzebował takiego materiału. Potrzebował też kobiecych bohaterek, znając na wylot głos Agaty Zubel, ale także Joanny Freszel, i wiedząc, co może dla każdej z nich napisać.

Tak więc Agata Zubel jako architektka Helena (na wzór Heleny Syrkusowej) ma wirtuozowskie momenty, jak z recitali ich z Duchnowskim duetu Elettrovoce, ale też chwilami, pod koniec, śpiewa ciemniejszym głosem; Joanna Freszel zaś używa swego jasnego sopranu i aktorstwa do wykreowania postaci, która nie ma nic wspólnego z tą, która była pierwowzorem: amerykańską dziennikarką Anną Louise Strong. Tamtej nieobce były polowe warunki i nie miała jakichś specjalnych wymagań, ta występuje jako blond pańcia w białym futrze zrzucona ze spadochronu. Druga rzecz: Strong była komunistką, później maoistką i nigdy nie przejrzała na oczy wbrew temu, co postać jej odpowiadająca śpiewa w tej operze. Ale gdzie jest powiedziane, że trzeba naśladować rzeczywistość?

W sumie więc warto było zrobić ten spektakl i oby poszły za nim dalsze, które coś nowego tu otworzą.

Reklama