Straszny dwór w chaosie
Można powiedzieć, że ten spektakl, który dziś zobaczyłam w Operze Bałtyckiej, ma jakieś wspólne cechy z tym, który widziałam wczoraj, ale jednak są zupełnie inne, a efekt wręcz przeciwny.
To, co je łączy, to symboliczność dekoracji – i tu, i tam są to właściwie rusztowania wielofunkcyjne, przesuwane po scenie – oraz kostiumów (tyle że tu są bardziej pstre), czyli w sumie oderwanie od jakiejkolwiek epoki. Ale Robert Bondara opowiada historię z pietyzmem wobec twórców, a Jerzy Snakowski stawia opowieść na głowie, topiąc ją w ogromie pomysłów różnej jakości.
Czy z Moniuszki da się zrobić Gombrowicza? Sugeruje to w swoim wstępie dyrektor Opery Bałtyckiej, Romuald Wicza-Pokojski. No cóż, nie byłoby to łatwe zadanie, choć jeśli ktoś miałby konsekwentną i spójną koncepcję, jak to zrobić, byłoby to możliwe. I nawet miałam na to pewną nadzieję widząc scenę rozgrywającą się na tle uwertury. Najpierw widać leżące na scenie postaci tancerzy w białych strojach, pogrążonych we śnie; później się podnoszą, a z góry spływają na nich rekwizyty polskości: kontusz, szabla i różne inne różności w czerwieni, które oni chwytają i biorą sobie.
Potem jednak już akcja przebiega normalnie, tyle że z licznymi udziwnieniami, niczego do akcji nie wnoszącymi. Cześnikowa przyjeżdża z trójką dzieci, starszą córeczką i dwoma niemowlakami. Między służbą pęta się jasełkowa postać Żyda wykonując absurdalne gesty. Jedna ze służących bez przerwy próbuje zawiesić się na Zbigniewie. We dworze Miecznika śmieszy Hanna w spodniach – niby pod tę arię z ostatniego aktu, ale ją zaśpiewa jednak w sukni. Skołuba jest Kozakiem – ma charakterystyczne długie, zwisające wąsy i osełedec. Ale największy szok budzi pstry strój Miecznika bynajmniej nie przypominający kontusza, z peruką a la Król-Słońce – a więc zupełnie przeczący wartościom, o których śpiewa opisując cechy pożądanego zięcia („niech kontusza i żupana nie zamienia w obcy strój”). Mazur jest przesunięty na sam finał i tańczą go razem ludzie z różnych stanów, ale na sam koniec dzieje się coś, co również łączy ten spektakl z wczorajszym bydgoskim Rogerem: wszyscy zrzucają swoje stroje i zostają w bieliźnie – takiej samej u wszystkich.
Co do śpiewu, trafiłam na drugą obsadę, a każda z obsad ma swoje plusy i minusy. W tej największym plusem jest Miecznik – Jan Żądło, z którego niestety, jak wspomniałam wyżej, zrobiono postać komiczną, a gdy śpiewa swoją słynną arię, ze wściekłością (?) uderza butelką o swój fotel, ale śpiewa wspaniale. Stanisławowi Napierale jako Stefanowi przydarzył się prawie kiks na początku, ale później się rozśpiewał. Rafał Pawnuk jako Zbigniew też śpiewał przyzwoicie, podobnie Anna Bernacka w roli Jadwigi. Szkoda, że nie trafiłam na Aleksandrę Kubas-Kruk w roli Hanny; Joanna Kędzior ma niestety donośny i ostry głos. Trochę też smutno mi się zrobiło, kiedy słuchałam Karoliny Sikory, niegdyś rewelacyjnej Ubicy u Pendereckiego; jej głos jako Cześnikowej brzmiał zmęczony, może nie była w formie.
Jedno w tym spektaklu jest rewelacyjne: orkiestra pod batutą Yaroslava Shemeta (chór zresztą też). Wszystko było tak wyraziste, każda fraza zrozumiała, po raz pierwszy usłyszałam w tej partyturze różne smaczki, solówki dętych, a także np. że motyw kuranta pojawia się już w akcie I, gdy mowa jest, że Stolnikowiczów matka uczyła pacierza. Muzycznie gdańska opera jest we wspaniałych rękach.
Komentarze
Pan Szmet wyrasta o ile już nie wyrósł na czołowego dyrygenta w naszym kraju. Każda produkcja, najwyższy poziom. Aż dziw bierze, że w stolicy nie można go usłyszeć? Dla mnie to murowany człowiek na przyszłego dyrektora artystycznego opery/filharmonii narodowej, zwłaszcza przy obecnej beznadzieji, tym bardziej się wyróżnia
Szemet, jeśli już piszemy po polsku. On sam się pisze Shemet, jest Ukraińcem i w ten sposób to zaznacza. A poza tym się zgadzam 😉
OT: Czy ktoś był wczoraj w Teatrze Wielkim na koncercie Kurzak i Alagni? Jestem ciekawa wrażeń.