Dwa prawykonania i przypomnienie
Dzisiejszy koncert Sinfonii Varsovii w ramach Trzy-Czte-Ry zawierał wiele emocji: utwory Ignacego Zalewskiego, Pawła Szymańskiego i Andrzeja Czajkowskiego. Ciekawe, że każdy ze słuchaczy miał te emocje prawdopodobnie trochę inne, o czym rozmawiano też na pokoncertowym panelu.
Concerto grosso na trzy altówki i orkiestrę powstało z inicjatywy Katarzyny Budnik, pierwszej altowiolistki Sinfonii Varsovii i profesorki UMFC, ale choć miało z początku być koncertem altówkowym, ostatecznie przerodziło się w taką nietypową formę, w której mogli wziąć udział jeszcze dwaj inni altowioliści, Mateusz Doniec i Tomasz Rosiński, obaj jej dawni studenci, a obecnie asystenci i koledzy z orkiestry. Dostali partie mniej więcej równorzędne, a często zdarzało się, że wręcz powtarzali po sobie frazy. Dzieło bardzo rozbudowane w stylu neo-neoromantycznym, w którym np. ja słyszę cienie mentora kompozytora – Marcina Błażewicza, a jeden ze słuchaczy usłyszał w jednym momencie… Alfreda Schnittkego, na co Ignacy Zalewski odpowiedział, że owszem, lubi Schnittkego, ale nie sugerował się nim, a ostatni raz słuchał go dobre kilka lat temu. Powiedział za to, że lubi patos, co rzeczywiście daje się usłyszeć.
A Violin’s Tale to nowy utwór Pawła Szymańskiego napisany dla Doroty Anderszewskiej, z którą umawiał się na to już od kilku lat. Jego forma nie jest tak klasyczna – są tu chwile zagęszczenia i momenty zatrzymania, inicjowanie przez solistkę akcji w orkiestrze i solowe, pojedyncze, niezwykle śpiewne dźwięki. I tu też można powiedzieć, że każdy słyszy coś innego. Słyszałam po koncercie, jak znajoma skrzypaczka pytała kompozytora o techniczne sprawy, które w gruncie rzeczy nie były określone w partyturze, a kolega kompozytor mówił o skali mikrotonowej, której tam sensu stricto nie było, tylko rozstrajanie się pod koniec frazy. W ogóle, jak to z utworami Szymańskiego bywa, odczuwa się potrzebę posłuchania znów zaraz po zakończeniu, zwłaszcza że wykonanie było fantastyczne (na koncert przyjechało kierownictwo orkiestry w Montpellier, której solistka jest koncertmistrzynią – właśnie ostatnio władze miasta odznaczyły ją z okazji 20-lecia pracy w tym miejscu, a utwór Szymańskiego być może zostanie również tam wykonany). Szymon Bywalec, dyrygent dzisiejszego koncertu, również jak widać był tego zdania, ponieważ na bis muzycy zagrali ostatni fragment – i słuchało się go całkiem inaczej.
Podobnie jest z dziełami Andrzeja Czajkowskiego – już po raz któryś słuchałam II Koncertu fortepianowego i odbierałam go tym razem zupełnie inaczej niż kiedyś. Znakomitym interpretatorem okazał się Radosław Kurek, który w ogóle jest pianistą z polotem, a tę muzykę świetnie wyczuwa. Nie byłam tym razem przytłoczona atmosferą, choć pewną melancholię się tu czuje, ale finał jest bardziej rozluźniony, energiczny. Tutaj można posłuchać w wykonaniu samego kompozytora. A bis Radosław Kurek dobrał znakomicie: drugą z Inwencji, z którymi stylistycznie koncert ma niemało wspólnego.
Komentarze
Trzy utwory, z których właściwie każdy był wydarzeniem. Co do Pawła Szymańskiego, zgadzam się z PK – chciałoby się posłuchać jeszcze raz, tym bardziej, że lepszego wykonania nie można było sobie wymarzyć. Dorota Anderszewska niezmiennie zachwyca mnie połączeniem drapieżności z jakąś niemal dziecięcą radością grania. Utworu Ignacego Zalewskiego też wysłuchałam z zaciekawieniem, choć za patosem nie przepadam. A Czajkowski – to zawsze całkiem inna podróż; cieszę się, że Radosław Kurek tak wspaniale pokazał tu swoje umiejętności.
Osobne brawa należą się kompozytorom i wykonawcom za zręczne omijanie pytania „o czym” są grane wczoraj utwory. (Piszę w cudzysłowie, bo trudno mi sobie wyobrazić, żeby prowadzący panel Mariusz Gradowski zadawał to pytanie całkiem serio.) „O czym to jest” irytuje literaturoznawców, a co dopiero muzyków. Jako osoba bez fachowego przygotowania, odbierająca muzykę wyłącznie zmysłowo, jestem wdzięczna za to, że raz wreszcie coś może nie być „o czymś”. To wytchnienie dla naszych mózgów, percepcji i wrażliwości.
Niechętnie piszę przy tak uroczystej okazji o jakichkolwiek zgrzytach, ale z zawodowego obowiązku czuję się w obowiązku: anglojęzyczna wersja zwyczajowej zapowiedzi przed koncertem nie brzmiała dobrze. Niechlujnie napisana, niechlujnie wygłoszona, a czasem wręcz z błędami – wynikało z niej np., że Radosław Kurek będzie wykonywał koncert Czajkowskiego, siedząc na fortepianie.
Jadąc wczoraj na koncert zacząłem czytać książeczkę Krzysztofa Kwiatkowskiego „Szymański” i dosłownie wysiadając dotarłem do fragmentu „Zarówno Szymański jak i Krupowicz uważają muzykę za sztukę abstrakcyjną i asemantyczną…”, więc tym bardziej uderzyło mnie pokoncertowe pytanie „o czym”. A sam koncert świetny!
@Amma
A ja bez trudu mogę sobie wyobrazić, że Mariusz Gradowski zadał to pytanie całkiem serio. Z całym należnym szacunkiem dla jego pracy na innych polach.
Starałam się, żeby ironia w tej części komentarza była subtelna 😉
Bo ja lubię nazywać rzeczy po imieniu, dlatego nikt mnie nie lubi. 😎
Nieprawda, WW 😀
Po kilku dniach, ale chciałabym jeszcze dopisać. Poszłam na ten koncert dla utworu Pawła Szymańskiego skomponowanego dla Doroty Anderszewskiej i o nim chciałabym. O wszystkich utworach nie potrafiłabym, bo była to taka suma wymagającej muzyki, że założony podział uwagi był konieczny.
Proszę nie zapominać, że utwór Pawła Szymańskiego ma tytuł. To jest bardzo dużo.
To był baśń skrzypcowa. Tytuł podany po angielsku, co mogłoby podpowiadać, że kompozytor może chciał się zdystansować od mocy tego słowa, jakże bogatego.
Baśń to coś tajemniczego, nierealnego, wyśnionego, a jednocześnie osadzona w rzeczywistości. Może być wyciszająca i kojąca, a może też zawierać elementy grozy. To bardzo piękne słowo i budzi jednak emocje pozytywne, ciepłe. Skłania do marzeń.
Takie był ten utwór. Takie było emocjonalne znacznie tej muzyki, ze zmieniającą się dynamiką, zmieniającymi się nastrojami. A na koniec zawieszenie, jakby należał on od do nas – słuchaczy.
Wielką „charakterność” gry Doroty Anderszewskiej pamiętam z koncertu Panufnika sprzed dwóch lat. Na czwartkowym koncercie zachwyciły mnie te części delikatne, wyciszające, gdy wyczarowywała artystka ze skrzypiec te subtelne dźwięki momentami tajemniczo wibrujące i migotliwe, wprowadzające nastrój ukojenia.
To tak, na ile może opisać swoje wrażenia ktoś, kto nie jest muzykiem. Choć jakże chciałabym zrozumieć więcej, również w warstwie muzycznej.
Oczywiście, że chciałoby się posłuchać jeszcze raz. Nagranie przypomni melodię utworu, ale nigdy nie odda tej aury, która była na sali tego dnia między artystką, orkiestrą, kompozytorem. Muzykami a nami.
Chociaż może coś tutaj jednak dodaję…?:-) Bo „Violin’s tale” to raczej opowieść skrzypcowa, zatem słowo o znaczeiu pozbawionym tych elementów magii, które ma w sobie baśń (fairy tale). Może zatem kompozytor chciał, żeby muzyka była pewnym elementem narracji, który tak jak Państwo piszecie pozostanie dowolną interpretacją w głowach i sercach sluchaczy. Dla mnie jak się okazuje była to baśń:-)