Pęd do muzyki
Chyba nikt się nie spodziewał, że do Zamku Górka w Sobótce ustawi się taka kolejka, że nie wszyscy zmieszczą się na koncercie. A zaraz potem publiczność szczelnie wypełniła ławki w świdnickiej katedrze na występie Graindelavoix.
Marcin Masecki grał wszystkie po kolei sonaty Mozarta w sześciu odsłonach, zatem dzisiejsza była ostatnią. Ja w sumie wysłuchałam połowy; ci, którzy byli na wszystkich, mówią, że na każdej był inny, czasem odjeżdżał bardziej, czasem mniej. Na wtorkowym koncercie na dworcu w Żarowie (gdzie też nie wszyscy weszli, część próbowała słuchać z zewnątrz) miał fazę na komentarze edukacyjne. Po ostatnim odcinku dziękował wszystkim za życzliwość.
Można było naprawdę dziękować za życzliwość i entuzjazm – czegoś takiego chyba jeszcze nikt na tym festiwalu nie widział. Już na pół godziny przed koncertem stała ogromna kolejka do wejścia, powiększająca się z każdą chwilą. Chyba z połowa czekających się nie zmieściła. Pianista z organizatorami wyszli na zewnątrz i zastanawiali się, czy może zrobić recital plenerowy, żeby więcej ludzi mogło go usłyszeć. Jednak zrezygnowano z tego pomysłu z powodu niepewnej pogody – i słusznie, bo zaraz po koncercie zaczęło padać.
Koncert miał miejsce w niewielkiej sali ze sklepieniem gotyckim, która prawdopodobnie była zamkową kaplicą. Uderzająca była, obok stałych bywalców festiwalowych, duża grupa osób miejscowych. Zapewne byli też ciekawi, w jakim stanie jest zamek obecnie – odbywa się w nim remont. Ale też słuchali w napięciu. A Masecki… jak zwykle, grał „po swojemu”. Pytanie, czy to Mozartowi potrzebne. Ale odpowiedź jest tylko jedna: potrzebne jest Maseckiemu i tym, którzy to lubią.
Recital był na tyle spóźniony, że koncert Graindelavoix odbył się na styk – ale komu zależało, ten dotarł. Tym razem nie było procesji przez kościół (zapewne także dlatego, że była transmisja i śpiewacy musieli stać przy mikrofonach), lecz skupiony program głównie wokół Josquina, Georgesa de la Hèle i Obrechta. Tym razem to publiczność odjeżdżała.
Tak wzniośle zakończył się dla mnie Festiwal Bachowski. Pojadę piękną trasą Kolei Dolnośląskich prosto do Dusznik. I odtąd – całkiem inna muzyka.