Dziś mniej emocji

Na każdym z recitali – po południu Kyohei Sority, a wieczorem Krzysztofa Jabłońskiego – z innego powodu.

Sorita pierwszą część grał chopinowską – wszystkie cztery ballady po kolei – i tu właśnie było jakoś bez wyrazu. Niby wszystko na swoim miejscu, a jednak jakby odbębnione, i to w sensie dosłownym, bo pianista nie dostosował głośności i jakości brzmienia do akustyki sali. Dlatego też forte nie brzmiało ładnie, a to wiele zepsuło. W drugiej części, po bardziej subtelnej Pawanie dla zmarłej infantki Ravela, były Obrazki z wystawy Musorgskiego i owo chwilami naprawdę brutalne forte (np. w Bydle) bardziej pasowało do rosyjskiej ekspresji, ale też nie było przyjemne. Trochę oddechu było w spokojniejszych bisach: fortepianowej wersji pieśni Widmung Schumanna oraz Marszu tureckim Mozarta.

Sorita na konkursie mi się podobał, ceniłam jego rozsądną i sensowną grę, dlatego dziś mnie rozczarował. Ale być może mniej się teraz zajmuje swoją grą, ponieważ, jak czytam w jego życiorysie, jest zajęty biznesem (cytuję z programu: jest „…założycielem, menedżerem i dyrygentem Japan National Orchestra oraz twórcą własnej wytwórni płytowej NOVA i salonu muzycznego Solistiade, służącego rozwijaniu więzi między młodymi muzykami a odbiorcami ich sztuki. Sorita jest według magazynu ‚Forbes” jedną z najbardziej wpływowych młodych osobowości azjatyckiego biznesu w kategorii do 30 lat”. Takie rzeczy na pewno bardzo warto robić.

Krzysztof Jabłoński z pewnością ma wyczucie tej sali, grywał tu i wie, jakie ona ma wymagania, dlatego jego forte nie było nigdy przesterowane, zawsze kulturalne, i to była jedna z największych zalet jego występu, obok wyrazistości poszczególnych dźwięków tam, gdzie wielu pianistów często je zamazuje. Ale było to granie trochę – jak ja to nazywam – profesorskie, to znaczy ze słyszalnym doświadczeniem, jednak bez blasku. Bardzo ładnie ułożył program tonacjami, wszystko do siebie pasowało, trochę wyciągnął utworów rzadziej grywanych na koncertach (ale w szkołach owszem, bo nietrudne), jak Nokturn e-moll op. 72 nr 1 czy Walc a-moll op. posth. Czasami uderzały wolne tempa i dość sztywne operowanie lewą ręką, zwłaszcza w Etiudzie rewolucyjnej czy Balladzie g-moll. Ogólnie i tu emocje były jakby obniżone, przeważała rutyna. Publiczność jednak przyjęła owacyjnie pianistę – może dlatego, że „nasz” i że go zna i lubi. Na bis – Etiuda Ges-dur op. 10 nr 5 oraz w końcu nie Chopin: preludium chorałowe Bacha Nun komm, der Heiden Heiland w opracowaniu Busoniego

Reklama