Będzie opera o wojnie

Nie za bardzo chciało mi się pisać o wczorajszym koncercie w Operze Narodowej – początku czwartej już tury Ukrainian Freedom Orchestra – ale jednak tych kilka słów dla sprawy (a nawet Sprawy).

Wiadomo, że sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna – z jednej strony dzikie ataki Rosji na ukraińskie obiekty cywilne, a jednocześnie coraz bliżej przełamania frontu; z drugiej niszczenie za pomocą ukraińskich dronów kolejnych rosyjskich rafinerii i innych ważnych obiektów. Każda strona chce wywalczyć silniejszą pozycję przed dzisiejszymi rozmowami na Alasce, po których zresztą niczego dobrego nie można się spodziewać. Tym bardziej, że przeciągająca się wojna wywołuje znużenie świata. W Polsce to znużenie objawia się coraz częstszymi nastrojami antyukraińskimi – ogólnie w świecie kierunek jest faszyzujący, także i u nas niestety.

Znużenie świata objawia się także w zainteresowaniu koncertami UFO: wystarczy porównać, gdzie występowała przez pierwsze dwa lata istnienia, a gdzie przez kolejne dwa lata, łącznie z obecnym (tutaj opisane są wszystkie). Organizatorzy tłumaczą, że w tym roku orkiestra odwiedza kraje, które również są zagrożone przez Rosję (Litwa, Łotwa, Rumunia); dobrze, że pozostały Concertgebouw i londyńska Cadogan Hall, ale Ameryki już nie ma, choć to Peter Gelb z Met i jego małżonka Keri-Lynn Wilson są współzałożycielami zespołu. Oczywiste, że im politycznie nie po drodze z Trumpem; po sławetnym afroncie, jaki otrzymał Zełenski w Białym Domu, na pierwszym koncercie w Met od tego wydarzenia orkiestra zagrała hymn Ukrainy. W wywiadzie zamieszczonym w programie koncertu Peter Gelb mówi: „W czasach, gdy zasady demokracji w moim kraju są zagrożone, a wiele z nich już przepadło na dobre, ważne jest, żeby liderzy i instytucje kultury w USA demonstrowali, że wolność artystyczna jest podstawą demokracji. Mam nadzieję, że Metropolitan Opera wyróżnia się na tym polu”.

Z tym założeniem Met wraz z naszą Operą Narodową zamówiło operę u kompozytora ukraińskiego Maxima Kolomiietsa (po polsku byłoby: Maksyma Kołomyjca), rocznik 1981, po studiach w Kijowie i Kolonii. Jeszcze Peter Gelb: „…wspólnie zamówiliśmy nową ukraińską operę Matki z Chersonia. To zniewalająca opowieść o dzielnych matkach walczących o swoje dzieci uprowadzone przez Rosjan. (…) Opera nie jest jeszcze skończona, kompozytor ciągle nad nią pracuje. Premiera całego utworu planowana jest na jesień 2026 roku w Warszawie, potem przyjedzie ona do Nowego Jorku. Mamy także nadzieję na zorganizowanie przedpremierowego koncertu w Kijowie w czerwcu 2026 roku. Żeby przyciągnąć uwagę do sytuacji na Ukrainie, poprosiliśmy kompozytora (…) żeby stworzył 12-minutową suitę na podstawie gotowych już fragmentów utworu”. Libretto napisał amerykański dramaturg George Brant, dyrygować operą ma również Keri-Lynn Wilson, a wyreżyseruje ją Barbara Wysocka.

W omówieniu programu jest dokładniej o treści opery: „Libretto opowiada historie trzech kobiet z Chersonia, które udają się na Krym, by odnaleźć i uwolnić córki przetrzymywane w rosyjskim obozie. Kobiety pokonują prawie pięć tysięcy kilometrów i przedostają się na terytorium wroga, by odzyskać dzieci, które zostały poddane próbie zmiany tożsamości. Zachodnie media opisały kilka przypadków kobiet – matek i babć, które zdecydowały się na śmiertelnie niebezpieczną przeprawę po to, by odzyskać swoje dzieci wyrwane brutalnie z dotychczasowego środowiska. Od początku inwazji na Ukrainę ponad 19 tysięcy ukraińskich dzieci uprowadzonych z rodzinnego kraju jest przetrzymywanych przez Rosjan w obozach wojskowych i domach dziecka”.

Jest to jedna ze straszniejszych zbrodni Rosjan i człowiekowi włosy stają na głowie na samą myśl. Ale jak o tym pisać operę? Trudno będzie, także sądząc po przedstawionych wczoraj efektach, czyli rzeczonej suicie. Owszem, to było tylko 12 minut, i to samej muzyki orkiestrowej, więc trudno jeszcze coś więcej powiedzieć na podstawie tego, co usłyszeliśmy. Na fejsie Opery Narodowej kompozytor się tłumaczy z języka muzycznego, jakiego w niej używa, a były to rzeczywiście po dramatycznym początku fragmenty muzyki łagodnej i tonalnej z akcentami ludowymi. Na co dzień Kolomiiets tworzy inną muzykę: jeden jego utwór był wykonany na Warszawskiej Jesieni 8 lat temu i opisałam go wówczas tak: „…zdekonstruowany Czajkowski (…) – bardzo ładny przykład surkonwencjonalizmu, choć zupełnie innego niż u Pawła Szymańskiego czy wczesnego Pawła Mykietyna”. Na jego kanale można posłuchać jeszcze kilku jego innych utworów, dość ciekawych. Teraz musi się dopasować do tematu. Jak o tym śpiewać? Trudno sobie wyobrazić, ale skoro Wajnberg mógł napisać operę o Auschwitz, czyli Pasażerkę, to pewnie i o matkach z Chersonia można. Trochę się jednak w tym wypadku obawiam o efekt. Ale cóż, powodzenia.

PS. Łączenie tego z fragmentami Tristana i Izoldy (albo na niektórych koncertach Vier letzte Lieder Straussa) i V Symfonią Beethovena dość dziwne jednak mi się wydaje…

Reklama