Daleko od Bacha

Po południu Fabio Biondi w roli tym razem dyrygenta, wieczorem Vadym Kholodenko z Sinfonią Varsovią i Bassemem Akiki w dwóch koncertach fortepianowych.

Utwory chóralne Rossiniego, które za jego życia nie zostały wydane, kompozytor przygotował do wydania w 13 albumach pod wspólnym tytułem Les Péchés de vieillesse – Grzechy starości, by po jego śmierci wdowa mogła na nich zarobić. To dziełka nie tylko chóralne, ale też kameralne i fortepianowe, które były wykonywane na spotkaniach towarzyskich w podparyskim salonie państwa Rossinich – już w czasach, gdy kompozytor przestał zajmować się operę. Jest to więc muzyka intymna, czasem pełna humoru, czasem poważna.

Na koncercie w wykonaniu Chóru Opery i Filharmonii Podlaskiej usłyszeliśmy najpierw kilka utworów właśnie z tego późniejszego okresu. W wielu z nich występuje też akompaniament fortepianu (na erardzie z 1849 r. grała znana nam już z Europa Galante i Ensemble Dialoghi Paola Poncet). Niektóre są okolicznościowe, niektóre humorystyczne (najzabawniejszy jest kanon Animali parlanti del giorno, w którym miauczy kot, gdacze kura i szczeka pies). Później było parę opracowań chórów z wcześniejszych oper, a także rzecz bardzo serio – fragment Stabat Mater, Quando corpus morietur. To zostało powtórzone na bis, ale nie obeszło się też bez zwierzątek. Biondi wyznał na koniec, że z tym chórem, z którym też wcześniej współpracował przy operach Moniuszki, czuje się ja ze swoim zespołem, a w Warszawie w ogóle jak w domu.

Dobrze jest słuchać utworów mało znanych i niesłusznie zapominanych. Takim są też Wariacje orkiestrowe na temat Paganiniego Borisa Blachera, powstałe zaledwie kilka lat później po dwufortepianowych Lutosławskiego – w 1947 r. Świetnie napisane i zinstrumentowane, utrzymane w stylu neoklasycznym, chwilami o posmaku jazzowym, chwilami z nieregularnymi rytmami – eksperymenty z rytmem były charakterystyczne dla tego kompozytora. Bardzo dynamicznie poprowadził je Bassem Akiki.

Kholodenko za to zagrał dwa przeboje. Na konferencji prasowej zwierzał się, że kiedy gra Koncert na lewą rękę Ravela, to prawa ręka na tyle się wyłącza, że trzeba później ją wyćwiczyć, by z powrotem weszła do gry – na szczęście przed IV Symfonią „Koncertującą” Szymanowskiego była przerwa. Co do Ravela miałam pewien niedosyt, bo co prawda na początku pianista zbudował potęgę dźwięku w owej majestatycznej wstępnej quasi-sarabandzie, ale drugi temat, łagodny i wzruszający, był zbyt sztywny i kanciasty. Oczywiście niełatwo jest zagrać lirycznie melodię samym kciukiem, ale przecież można. To samo w kadencji pod koniec utworu.

Szymanowski za to był w porządku – także w momentach lirycznych. I jedna wielka zaleta: pianistę było słychać, co nieczęsto się zdarza zważywszy, jak gęstą orkiestrę zadysponował tu kompozytor. A finał był prawdziwym szalonym obertasem. W całkowitym kontraście był bis: dokonane przez Kholodenkę opracowanie II części VII Symfonii Mahlera, które swego czasu nagrał na płytę z zupełnie innymi dziełami. Rozmarzona, oniryczna, prawdziwa Nachtmusik.

Reklama