Koncert z dużymi skokami

…stylistycznymi. Trochę to było dziwne, ale naprawdę ładne. A przerwy między utworami na tyle długie, żeby kontrast za bardzo nie raził.

Na początek niespodziewanie AUKSO same, bez dyrygenta, zagrało Arię z III Suity orkiestrowej D-dur Bacha, która nie była przewidziana w programie, i zastanawialiśmy się, dlaczego – może jakaś żałoba? Znajomy podejrzewał nawet, że to z powodu śmierci Stanisława Soyki – w końcu i z nim orkiestra miała okazję współpracować. Okazało się jednak, że to na specjalne życzenie dyrektora festiwalu, który prosił, by „zaczęli od Bacha”; nie narzucał, od czego, sami sobie wybrali. Pojutrze też ponoć od niego zaczną, ale krócej.

O Odzie do Napoleona Schoenberga nie będę już pisać, bo wspominałam o niej całkiem niedawno, gdy była wykonana w lutym na Łańcuchu w tym samym składzie, z Łukaszem Hajduczenią i Radosławem Kurkiem – tyle dodam, że dziś było chyba nawet lepiej. A potem skok parę stuleci wstecz – do Mozarta, Koncertu Es-dur na dwa fortepiany KV 365/316a. O ile w Dusznikach osobno Aimi Kobayashi i Kyohei Sorita raczej rozczarowali, to dziś w Mozarcie oboje byli świetni i gra sprawiała im widoczną frajdę, a zespół pod batutą Marka Mosia sprawnie z nimi współpracował. I zadziorność Kobayashi, i opanowanie Sority były wyraźne, ale nie przesadne. Na bis zagrali Rondo A-dur Schuberta na cztery ręce – to samo, co w Dusznikach na Nokturnie i tym razem zabrzmiało też lepiej, wręcz uroczo. Pianiści nagrali je w zeszłym roku na Schubertowską płytę Aimi dla Warnera. Tak się zastanawiam, dlaczego w Dusznikach było gorzej, i myślę, że to z powodu zbytniego zagęszczenia sali: muzycy musieli mieć wrażenie, że ludzie niemal siedzą im na głowach. To deprymujące, nawet dla starych wyjadaczy.

Na koniec powrót do XX w., ale późniejszego – i eksperyment: Andrzej Bauer zrobił opracowanie Partity Lutosławskiego na wiolonczelę z orkiestrą i je wykonał. Wyszło najlepiej, jak to tylko było możliwe, bo przecież nie da się ukryć, że ważnym walorem wersji oryginalnej jest to, że skrzypce niosą się wysoko ponad orkiestrę, jak u Szymanowskiego (jest tam zresztą drobny cytat z Mitów, konkretnie z Driad i Pana). Nie wszystko więc było tak słyszalne, jak założył kompozytor, bo rejestrowo nakładało się z orkiestrą. Ale wykonane zostało znakomicie i chyba warto było to zrobić – może jacyś jeszcze wiolonczeliści z opracowania skorzystają?

PS. Dziś święto niepodległości Ukrainy i wciąż nie mogę zapomnieć, że 10 lat temu byłam w Kijowie i trudno byłoby wtedy uwierzyć, że będzie się tam działo tak jak dziś. Bardzo to był podniosły czas – a jednocześnie bardzo smutny, bo właśnie wtedy ostatni wpis na swoim Bobikowie wrzuciła Kinga. Czuwaliśmy z nią do końca, zmarła pięć dni później. 10 lat…

Reklama