Zatrudnianie rodziny
Władze Poznania przypominają dyrektorom szkół, że nie mogą u siebie zatrudniać najbliższej rodziny. Od siebie dodam, że jak żonie bardzo zależy na tej pracy, to najpierw trzeba się z nią rozwieść, a dopiero potem zatrudnić. Niestety, dyrektorzy idą na łatwiznę. Zatrudniają, a się nie rozwodzą (zob. info).
Jeśli chodzi o żonę, to zawsze da się coś wykombinować, chociażby przez fikcyjny rozwód. Zdecydowanie gorzej jest w przypadku dzieci. Trzeba mieć iloraz inteligencji na poziomie co najmniej 120, aby coś wymyślić. Niestety, także z inteligencją u dyrektorów musi być źle, skoro bez żadnego pomysłu przyjmują swoje dzieci do pracy. Główka im nie pracuje, dlatego mają kłopoty. Przynajmniej w Poznaniu, bo w innych częściach kraju aż tak bardzo dyrektorów się nie czepiają.
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Lato zaczyna się w maju
Polacy zakochali się w zagranicznym wypoczynku. W tym roku biura podróży spodziewają się rekordowego ruchu. Majówka jest tego dobrym zwiastunem.
Co do moralnej oceny zatrudniania rodziny, to wszystko gra. Kto nie ma żony, ten nic nie rozumie. Jak żona prosi o pracę, to należy skakać z radości i natychmiast dawać robotę. Choćby u siebie. Przecież może zażądać pieniędzy bez pracy. To samo dotyczy dzieci. Kto potomstwa nie wychowuje, ten nie ma pojęcia, jak to jest. Jak dziecko chce iść do pracy, to można mówić o cudzie. Należy wspierać, bo zapał minie.
Dlatego dyrektorów nie potępiam za to, że w ogóle pomagają rodzinie. Nie podoba mi się tylko, że robią to w tak prostacki sposób. Kochani dyrektorzy, ruszcie głową i poszukajcie sposobu, bo inaczej przestaniecie być dyrektorami. Polak potrafi, a wy nie?
Komentarze
„Co do moralnej oceny zatrudniania rodziny, to wszystko gra. Kto nie ma żony, ten nic nie rozumie. Jak żona prosi o pracę, to należy skakać z radości i natychmiast dawać robotę. Choćby u siebie. Przecież może zażądać pieniędzy bez pracy. To samo dotyczy dzieci. Kto potomstwa nie wychowuje, ten nie ma pojęcia, jak to jest. Jak dziecko chce iść do pracy, to można mówić o cudzie. Należy wspierać, bo zapał minie.”
Z ust mi @Gospodarz wyjął.
Prawo jest durne i już.
Kawalerowie albo rozwodnicy i to bezdzietni je ustanawiali.
Nie ma żadnego prawnego(!) zakazu zatrudniania żony/męża nauczycielki. Zresztą wiele wiejskich szkół na małżeństwach nauczycielskich stoi. Problemem jest kto(dorobek, kwalifikacje, jakość pracy!) , a nie pokrewieństwo!!!
Rzeczywiście powinien być konkurs. I jak konadyduje ktoś związan z dyrektorem, oceniać powinien ktoś zewnętrzny.
U mnie w szkole pracuje osoba bardzo blisko związana rodzinnie z szefem miejscowego wydziału oświaty, dyrektor traktuje ją jak kogoś specjalnego i co roku daje nagrody pomimo niskiego stażu pracy i braku szczególnych zasług.
@cyrus
Ale to już nie podpada pod żadne paragrafy ani poznańskie regulacje – ona nie jest bliska dyrektorowi, a członkowie rodzin personelu wydziału oświaty też mają prawo do pracy. Co więcej – jako nauczyciele chyba nie bardzo mają możliwości innej pracy niż w placówkach podległych temu wydziałowi…
@belferxxx zgadzam się z Tobą, natomiast tego typu „pośrednie” zabieganie dyrektora o względy organu prowadzącego (uwielbiam to określenie;-)) zakrawa już na patologię władzy.
@cyrus
Popatrzyłbyś kogo (kwalifikacje!) zatrudniają na rządzonym przez Adama Struzika i PSL Mazowszu publiczne instytucje podległe sejmikowi na kierowniczych stanowiskach ze względu na pokrewieństwo, to by Ci się patologia władzy z czym innym kojarzyła …
@cyrus
.Rozwiązanie jest proste – dyrektor odpowiada stołkiem, kieszenią i karierą za efekty pracy (wbrew pozorom(właściwie interesom szkolnej biurokracji!) dają się zmierzyć jeśli się chce i porównać z innymi!!!) kierowanej przez siebie placówki. Jak je osiągnie to jego decyzja – jeśli to osiągnie zatrudniając 3 braci, 4 siostry, rodziców, teściów, żonę/męża oraz 5 dzieci, to nikogo nie powinno obchodzić!!!;-)
Belferxxx, niestety to, o czym piszesz odchodzi w szybkim tempie do historii. Kiedyś stwierdzenie, iż kandydat pochodzi z rodziny nauczycielskiej było przyjmowane pozytywnie i stanowiło o jego dobrym wychowaniu, zwłaszcza w małych środowiskach. Dzisiaj w czasach bezrobocia wśród nauczycieli nie ma to większego znaczenia. Ale znamy życie i wiemy, iż gdy ojciec,belfer, nie wybije dziecku z głowy profesji nauczycielskiej, wówczas uruchomi swoje znajomosci, aby pociecha dostała etat w szkolnictwie. Jednakże nie zawsze to odnosi skutek.
@w czym problem: „Prawo jest durne i już.
Kawalerowie albo rozwodnicy i to bezdzietni je ustanawiali.”
To niech Pan, bedac managerem w jakiejs amerykanskiej korporacji, sproboje zatrudnic swoja zone tak aby byla Panu podlegla w sensie hierarchii.
Zycze powodzenia.
Niech w uniwersytecie amerykanskim professor spproboje miec swoje dziecko w swojej klasie jako studenta. Tez zycze powodzenia
Co niektórzy na uczelniach też wpadli w panikę i chcą się rozwodzić, bo tam przepisy zabraniają, by np. współmałżonek był podwładnym drugiego. Rozumiem jeszcze, gdy mąż dyrektor/profesor zatrudnia swoją żonę. Co jednak mają zrobić ci, którzy w pracy się poznali (w końcu jak się spędza po 10 godzin razem, to łatwiej znaleźć partnera niż poza pracą) i zawarli związek małżeński, nieświadomi, że za x lat nie będą mogli pracować w jednym zakładzie?
A.L. 13 października o godz. 16:58
Napisałem to częściowo z niewiedzy (patrz wpis belferxxx z
12 października o godz. 0:05 ) a częściowo ironicznie.
Ogólnie jednak zgadzam się z wpisem belferxxx z 13 października o godz. 12:54
„dyrektor odpowiada za efekty pracy (…) Jak je osiągnie to jego decyzja ? jeśli to osiągnie zatrudniając 3 braci, 4 siostry, rodziców, teściów, żonę/męża oraz 5 dzieci, to nikogo nie powinno obchodzić!!!;-) ”
To, że takie jest prawo w USA (i w innych krajach) nie zawsze gwarantuje najlepsze rezultaty. Może być tylko chęcią uniknięcia przez kierownictwo konieczności podejmowania indywidualnych decyzji w każdym przypadku. W końcu to dobrze, że małżonkowie Curie pracowali razem, chociaż o ile pamiętam rzeczywiście nie było pomiędzy nimi formalnej zależności.
A co do profesora uczącego swoje dziecko to dobrze się stało, że Maria uczyła w szkole w Sevres córkę Irenę, prawda? No ale to była prywatna, mała szkółka a nie poważna uczelnia.
@Albert
Czesty przypadek. Wtedy jedna ze stron prosi o przeniesienie tak aby ni byc podwladnym (podwladna) drugiej polowy, a jak to jest niemozliwe, zmienia prace
@w czym problem: „W końcu to dobrze, że małżonkowie Curie pracowali razem, chociaż o ile pamiętam rzeczywiście nie było pomiędzy nimi formalnej zależności.”
No, ale zawsze byla, jest i bedzie kontrowersja „co on zrobil a co ona zrobila” z sugestiami ze Ona tylko mieszala dragiem w beczkach.
Niestety, znam to z praktyki: moja Malzonka jest z tej samej branzy co ja, I pracowalismy blisko tematycznie, chociaz w innych instytucjach. Co nie pzreszkodzilo „zycliwym” i znajomym stawiac tego samego pytania.
” A co do profesora uczącego swoje dziecko to dobrze się stało, że Maria uczyła w szkole w Sevres córkę Irenę, prawda? ”
Nie wiem, Wiem ze czasy byly inne, a swego czasu, na tym wlasnie blogu, dyskutowano za p izreciw temu zeby dziecko bylo w klasie prowadzonej pzrez rodzica. Z wnioskami ze moze lepiej nie.