Przecieki na maturze. Czy to naprawdę sprawa dla prokuratury?

Codziennie pojawiają się informacje, że tuż po rozpoczęciu matury do sieci trafiły kopie arkusza egzaminacyjnego. Zapewne jakiś maturzysta wniósł na salę smartfon, zrobił zdjęcia i wrzucił do internetu. Dyrektor CKE Robert Zakrzewski zapowiada, że złoży zawiadomienie do prokuratury, aby ścigała sprawcę. Tylko czy to naprawdę sprawa dla prokuratury?

Arkusz maturalny jest chroniony tajemnicą tylko do godziny rozpoczęcia egzaminu, taka informacja widnieje na pierwszej stronie tego dokumentu. Zatem po godzinie 9.00, gdy wszyscy zdający są już na sali i nie mają dostępu do internetu, publikowanie arkusza nie jest przestępstwem. Prokuratura mogłaby zając się sprawą, gdyby arkusz został upubliczniony wcześniej, np. o 8.00. 

Sprawca, który opublikował arkusz po godzinie 9.00, nie popełnił zbrodni. Naruszył jedynie zasady uczestniczenia w egzaminie maturalnym, wniósł bowiem na salę niedozwolone narzędzie, czyli smartfon. Maturzysta popełnił wykroczenie wobec prawa oświatowego, zagrożone unieważnieniem egzaminu. Sprawą powinni zająć się pracownicy szkoły (nauczyciele, dyrekcja), a jeśli są nieskuteczni (nie znajdą sprawcy), to zadanie przejmuje wyższa instancja (kuratorium). Gdy i oni są nieskuteczni, można poprosić o pomoc policję. Pomoc z ich strony będzie jednak przejawem dobrej woli, uprzejmością, a nie obowiązkiem.

Straszenie prokuraturą jest wyrazem bezradności nowego dyrektora CKE. Nie potrafi rozwiązać problemu przecieków, dlatego przerzuca problem na prokuraturę. Równie dobrze mógłby grozić, że powiadomi straż miejską albo wojsko. A przecież przed próbnymi maturami, których arkusze też wyciekły, prof. Bogusław Śliwerski zwrócił się z oficjalnym pytaniem do CKE w sprawie przecieków (szczegóły tutaj). Śliwerski pisał później, że nie doczekał się żadnej reakcji. 

Teraz dyrektor Zakrzewski grzmi, że sprawą zajmie się prokuratura. Proszę skorzystać z procedur oświatowych, a zawiadomienie prokuratury zostawić dla grubszych spraw. Swoją drogą, dyrektorem Zakrzewskim, gdy ten zlekceważył sygnał Śliwerskiego, powinna potrząsnąć ministra edukacji (a nie prokuratura), ale to już inna sprawa.