Zmarnowany urlop na poratowanie zdrowia
Nauczyciele wracają po urlopie na poratowanie zdrowia. Trwał aż rok, ale i tak okazał się za krótki, aby dokończyć leczenie. Wszystko przez kolejki do lekarzy.
Dyrektorzy wpadają we wściekłość. Nauczyciel wraca po rocznym urlopie i od razu informuje, że jesienią będzie kontynuował leczenie. Podczas urlopu nie mógł, gdyż kolejka była za długa. Pierwszy wolny termin wypadł po zakończeniu urlopu. Jaja sobie robi czy co?
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Teraz wrze na Wydziale Psychologii UW. „Ludzie w końcu odważyli się mówić”. Będzie efekt domina?
Po zwolnieniu dyscyplinarnym dziekana Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych prof. Daniela Przastka wrze na Wydziale Psychologii. Wszystko wylało się w ostatnich dniach.
Nauczyciele dostają roczny urlop na poratowanie zdrowia. Leczenia jednak nie rozpoczynają od razu, tylko wtedy, kiedy przypadnie ich kolej. Zapisują się do lekarza, wpisują do kolejki na rehabilitację i czekają. Szczęściarze zaczynają się leczyć w połowie urlopu, czyli po półrocznym czekaniu. Mniej obrotni rozpoczynają leczenie tuż przed końcem nieobecności w pracy. Wracają do szkoły po rocznym urlopie i zamiast ostro wziąć się do roboty, dopiero teraz trafiają w ręce lekarzy. Wcześniej nikt ich nie leczył.
Urlop zdrowotny jest po to, aby nauczyciel wyleczył chorobę zawodową. Niestety, termin urlopu nie jest w ogóle zgrany z kolejkami w służbie zdrowia. Można więc przebimbać cały rok, czekając na swoją kolej. Państwo płaci dwa razy – raz za roczny urlop, drugi raz za zwolnienia lekarskie. A dyrektor się wścieka.
Komentarze
Urlopu dla poratowania zdrowia nigdy nie brałam, czego żałuję, bo choćby dla poratowania nerwów byłby zbawienny. Z tytułu kłopotów z kręgosłupem miałam jednak nieprzyjemność z państwową służbą zdrowia. Atak tzw rwy kulszowej w czerwcu (całe wakacje zmarnowane) i oto! skierowanie na masaże… najbliższy termin w styczniu. Gdybym tak poszła na urlop to świetnie wpasowałabym się w schemat przedstawiony przez Gospodarza. Na prywatne zabiegi niestety mnie nie stać. Podejrzewam więc, że gdy wrócę do pracy i znów mnie „połamie” pójdę na zwolnienie, a właściwie dopełznę, bo o chodzenie będzie trudno. I zanim trafię na zabiegi zapomnę, co też dokładnie w czerwcu mi dolegało. Będą na zapas.
Inne zawody takiego urlopu jakoś nie mają
U mnie było inaczej- mimo ciężkiej choroby ciągle nie wykorzystałam nigdy urlopu zdrowotnego dla nauczycieli (ponad 20 lat pracy w zawodzie)- bo najpierw był szpital, potem 6 miesięcy zwolnienia po szpitalu, potem komisja przez ZUSie i 4 miesiące świadczenia rehabilitacyjnego i wróciłam do pracy, a urlop traktuję jako taką pomoc, którą wykorzystam, gdybym potrzebowała. Oby nie.
@mpn – A co masz Ty, czego nie mają inni?
Pochwal się!
@nick21
Miłą atmosferę w pracy
I obowiązek stałego dokształcania się.
Jak się głębiej zastanowić, urlop dla poratowania zdrowia w przypadku nauczycieli ma uzasadnienie czysto praktyczne.
Długotrwałe zwolnienia w czasie roku szkolnego oznaczają w praktyce odwoływanie lekcji albo przypadkowe zastępstwa z łapanki, czyli bezsensowne. Szkoda dla uczniów jest niewątpliwa i z reguły nie do odrobienia.
Zaplanowany roczny urlop pozwala dyrektorowi zatrudnić nauczyciela na cały ten okres lub w inny sensowny sposób zapełnić lukę, bez szkody dla uczniów.
Wydaje się, że nie ma zbyt wielu masowych zawodów, gdzie występuje podobna sytuacja. I lekarz przebywający na długim zwolnieniu i motorniczy są zastępowalni ad hoc bez tak drastycznej szkody dla ludzi, którym świadczą swoje usługi. W przypadku nauczycieli tak nie jest. Dlatego wybaczam im i rozumiem, że ten ich przywilej w postaci rocznego i w dodatku płatnego urlopu, to w rzeczywistości wymuszony realiami ukłon w stronę uczniów, czyli naszych dzieci.
Z tego co mówią statystyki wynika, że z urlopu zdrowotnego korzysta jakieś 3% nauczycieli rocznie. Dużo to czy mało…