Płacz za monografią

Kiedyś monografie były modne. De Monstrorum Caussis, Natura, et Differentiis, 1665, zdjęcie AM Felicisimo za Wikimedia Commons, CC BY-SA 2.0

Liczba monografii pisanych przez polskich naukowców drastycznie spadła, aż o 60 proc. – po części w związku z tzw. listą ministerialną wydawnictw, częściowo w związku z szerszym trendem. Czy jest za czym płakać?

Jako człowiek pozbawiony empatii, a serce wykorzystujący jedynie do tłoczenia krwi, zamiast szlochać, zacząłem się zastanawiać nad tym faktem. W Polsce naukowcy coraz rzadziej piszą monografie… czyli właściwie co?

Kilka słabych prac naukowych w życiu napisałem, jakiś tam doktorat obroniłem, na co dzień publikacje naukowe czytam, ale co to właściwie jest ta monografia, wolę sprawdzić w internecie.

Monografia to obszerna, naukowa publikacja książkowa, która w sposób dogłębny i oryginalny omawia konkretne zagadnienie – pisze sztuczna inteligencja Google’a. – Charakteryzuje się ona gruntownym badaniem tematu, bogatym aparatem naukowym (przypisy, bibliografia) i jest zazwyczaj recenzowana – dalej czytam jeszcze o nowym spojrzeniu na dany temat, prezentowanym w sposób oryginalny i twórczy, omawiającym wszystkie istotne jego aspekty kompleksowo i dogłębnie.

Zanikanie takich prac omawiają Gabriela Dzięgiel, Emanuel Kulczycki, Anna Maziarczyk i Przemysław Korytkowski w artykule (nie monografii) w czasopiśmie „Research Evaluation„. Pełnej wersji nie mam, bo mi uczelnia nie wykupiła dostępu, ale doktor Dzięgiel omówiła też sprawę w tekście popularnym. Pod którym oczywiście widzę komentarze o upadku nauki i skargi, że zamiast brać się za poważne badanie skutkujące powstaniem monografii, ludzie publikują przyczynki w czasopismach.

Niezależnie od opinii z tezą o zaniku monografii absolutnie się zgadzam. Widzę to na co dzień. Niech pomyślę, ilu mam znajomych naukowców? Pewnie dosyć, żeby ich opisać statystycznie. Ilu z nich pisze jakąś monografię? Chyba pani profesor na emeryturze… A, i młodszy kolega zabiera się za doktorat, to pewnie będzie monografia. Parafrazując Shreka, powinienem teraz napisać: to jest ta scena, w której wspólnie ronimy łzy. Tylko jakoś mi nie lecą.

Uzupełniając trochę informacje z tekstu doktor Dzięgiel: monografia jest formą publikacji wyników dociekań naukowych głównie w humanistyce, pewnie też w jakimś stopniu w naukach społecznych, ale na nich się nie znam, więc trudno mi się wypowiadać. W innych dziedzinach, zwłaszcza w naukach biologicznych czy medycznych, znaczenie monografii w rozwoju wiedzy jest zaniedbywalnie małe.

Przyznaję, mój doktorat miał formę książki, więc w sumie był monografią (aczkolwiek chyba nie bardzo dogłębną, a na pewno nie wyczerpującą). Pamiętam zdanie życzliwego mi recenzenta: ciekawe wyniki, szkoda tylko, że nikt tego nie przeczyta. Taka jest prawda: poza promotorem i recenzentami nikt nie czyta doktoratów. Habilitacji też raczej nie. Co więcej, większość doktoratów ma formę książek (monografii, jeśli nie żądamy od nich zbytniej dogłębności ani wyczerpania tematu), ale te najlepsze tworzone są często w formie tzw. zszywek, czyli kilku, minimum trzech powiązanych tematycznie publikacji w czasopismach naukowych. Podobnie rzecz wygląda w przypadku habilitacji.

Wbrew wspominanym ubolewaniom w naukach biologicznych i medycznych wszystkie w zasadzie istotne odkrycia publikuje się w czasopismach naukowych w krótkich artykułach, pisanych dość szablonowo jako raporty z badań. Wnioski z wielu takich prac opisujących pojedyncze badania zbiera się zwykle nie w formie książek, ale również krótkich artykułów: przeglądów systematycznych bądź metaanaliz. Stąd się bierze wiedza naukowa, przekładająca się też na zalecenia medyczne.

Oczywiście część badaczy pisze książki, ale nie służą prawie nigdy jako źródło nowych informacji wykorzystywanych w dalszych badaniach. W medycynie wiedza z pisanej kilka lat książki w momencie publikacji jest już nieaktualna. Książki takie mają charakter zazwyczaj odtwórczy, nie prezentują nowych wyników, chyba że stanowią poszerzone wersje doktoratu czy habilitacji. Jednak wartościowe wyniki z dysertacji zwykle publikuje się także w czasopismach naukowych.

Też lubię sobie poczytać książkę do poduszki, czytałem kilka świetnych i kilka gorszych monografii naukowych (nie wyczerpywały tematu), ale nie wyobrażam sobie wykorzystywać ich na co dzień w pracy naukowej czy klinicznej, wymagającej szybkich decyzji i natychmiastowego znalezienia często specyficznych informacji. Nie ma czasu na czytanie grubych tomów w pracy. Ponadto wyczerpujące omówienie tematu jest często niemożliwe. Dla przykładu: cukrzycy poświęcono (wyszukiwanie przeprowadzono 18 czerwca w Pubmedzie) ponad milion prac. Ostre zapalenie wyrostka robaczkowego omawia ich 30 tys.

Publikacje te dostępne są w internecie. Biblioteki uczelniane coraz częściej rezygnują z wersji papierowych wydawanych w USA czy we Francji (a często w ogóle niewydawanych na papierze). Książki wydanej w Warszawie czy Krakowie nikt nie zdobędzie.

Powiedziałbym, że w nauce monografia zanika, bo co zdolniejsi rezygnują z pisania kobylastych i przez nikogo nieczytanych tomów, których tworzenie w ostatnich latach najczęściej traktowane było jako dopust Boży wymagany jedynie do uzyskania stopnia naukowego. Zgadzając się w ciemno z każdą krytyką powszechnie wyśmiewanej listy ministerialnej, sprowadzonej do absurdu przez Czarnka, naprawdę nie płaczę z powodu wynikającego z naturalnych zmian upadku kolejnej niczemu niesłużącej tradycji. Poza humanistyką, a przynajmniej w znanych mi dziedzinach biologicznych i medycznych, dzisiejsza nauka po prostu nie polega na pisaniu książek.

Marcin Nowak

Bibliografia

  • Dzięgiel, G., Kulczycki, E., Maziarczyk, A., & Korytkowski, P. (2025). The impact of a publisher list on publication patterns: evidence from Poland. Research Evaluation, 34, rvaf018.
Reklama