Długi cień Wołynia

Straszna jest bezsilność Europy względem tragedii Ukrainy. Codziennie oglądamy wojenne obrazy z miejscowości zaatakowanych przez rosyjskie drony i rakiety. Codziennie słyszymy, że tak zmasowanych ataków na Kijów dotąd nie było. Coraz więcej jest ofiar cywilnych, coraz więcej zniszczeń w dzielnicach mieszkaniowych i w infrastrukturze potrzebnej do normalnego życia i funkcjonowania społecznego.

A u nas coraz mniej jest solidarności z Ukraińcami. Ktoś to ujął tak, że Polacy są za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom. Zwłaszcza tym przybyłym do Polski po napaści Rosji. Polska spontaniczna akcja solidarności z uchodźcami zaimponowała Europie niechętnej imigrantom i bieżeńcom. A u nas wydawało się, że przeszliśmy jakiś Rubikon we wzajemnych relacjach. I w państwowych, politycznych, i w społecznych, wśród zwykłych obywateli.

Po ostatniej kampanii prezydenckiej stało się jasne, że to pobożne życzenie. Ukrainożercza nacjonalistyczna prawica ze wsparciem ruskich trolli i putinistów naszego rodzimego chowu zdołała zmienić pozytywne nastawienie większości Polaków. Kupili negatywny przekaz antyukraińskich polityków, nacjonalistycznych działaczy i mediów o braku „wdzięczności” zarówno ze strony państwa ukraińskiego, jak i uchodźców.

Prawica narzuciła dodatkowo wątek wołyński. I to na najwyższym szczeblu. Oto odchodzący z urzędu prezydent Duda w rozmowie z prawicowymi redaktorami – tej samej, w której orędował za wieszaniem zdrajców – tak się wypowiedział na temat tragedii wołyńskiej: „My nie oczekujemy tego, że międzynarodowo zostanie stwierdzona zbrodnia ludobójstwa. Nie bójcie się, że chcemy odszkodowań. Chcemy dobrosąsiedzkich relacji”. Tylko co miałyby oznaczać „dobrosąsiedzkie relacje”, gdy skrajna prawica i PiS, skąd wywodzi się Duda, powtarzają mantrę o „niewdzięczności”? I skąd pewność odchodzącego prezydenta, że Nawrocki też tego pragnie. Otaczają go przecież ludzie radykalnie antysystemowi. A dobre relacje polsko-ukraińskie to część systemu po 1989 r.

Co gorsza – z punktu widzenia tych radykałów – rzecznikiem tej linii jest Donald Tusk, którego oni nienawidzą za całokształt, podobnie jak radykalna lewica Zandberga. Mam nadzieję, że dopóki mamy rząd koalicji demokratycznej, linia „za wolność naszą i waszą” będzie kontynuowana. Ale czy będzie kontynuowana, jeśli za dwa lata PiS wróciłby do władzy i sformował ze skrajną prawicą rząd, może z jeszcze silniejszym poparciem?

Także na lewicy zdarzają się nacjonaliści, którzy mogliby sprzymierzyć się ze skrajną prawicą przeciwko linii Giedroycia, kontynuowanej przez Tuska, lecz to nie oni wytyczaliby politykę ukraińską w epoce Nawrockiego i Mentzena, tylko ci dwaj bliżej nieznani wybrańcy nowej radykalnej prawicy. Kierując się rosyjską i ukraińską polityką Trumpa, ich idola i mentora.

Na dziś lekcja jest taka: Ameryka Trumpa nie pomoże Europie rozwiązać problemu. Nie pomoże też nowy papież, który powiedział Zełenskiemu w Rzymie, że gotów jest być gospodarzem spotkania prezydenta Ukrainy z Putinem. Leon XIV nie kluczy w stylu Franciszka w sprawie Ukrainy. Nazywa ją „męczennikiem w bezsensownej wojnie”. Rosjanie oferty nie podjęli.

Watykański komunikat po najnowszym spotkaniu Zełenskiego z papieżem mówi wyraźnie, że papież modli się za ofiary, a naród ukraiński jest mu bliski. Zełenski zgłosił gotowość skorzystania z oferty Leona. Podziękował za pomoc dyplomacji watykańskiej w organizacji wymiany jeńców wojennych i w zabiegach Kijowa o umożliwienie powrotu dzieci ukraińskich wywiezionych przez najeźdźców do Rosji. Część z tych, które udało się sprowadzić do ojczyzny, może wracać do formy fizycznej i psychicznej na wakacjach we Włoszech pod patronatem Watykanu.

W drugiej w ciągu dwu miesięcy rozmowie Zełenskiego z papieżem pojawił się wątek greckokatolickiego metropolity Andreja Szeptyckiego, kandydata na ołtarze w Kościele rzymskokatolickim. Podczas okupacji niemieckiej Szeptycki nakazał, by w klasztorach żeńskich ukrywano dzieci żydowskie. Ocalał dzięki temu m.in. przyszły minister spraw zagranicznych RP Adam Rotfeld i powojenny naczelny rabin Wojska Polskiego Dawid Kahan.

Szeptycki dla ukraińskich grekokatolików jest świętym i patriotą sprawy ukraińskiej. Dla propagandy sowieckiej był kolaborantem Hitlera i zajadłym antykomunistą, dla wielu polskich katolików i kresowiaków – renegatem sprawy polskiej. Te niedające się pogodzić wersje są do dziś wykorzystywane w antyukraińskim przekazie polskiej prawicy.

To samo w moim odczuciu dotyczy tragedii Wołynia. Oba narody chciały niepodległości i wolności. W ówczesnej sytuacji politycznej te dążenia musiały się zderzyć. Wolna Polska i wolna Ukraina były nie do przyjęcia dla nazizmu i stalinizmu. Miało nigdy nie dojść do zbliżenia Polaków z Ukraińcami, bo to uderzałoby w interesy obu imperiów. W ich interesie było potęgowanie konfliktu polsko-ukraińskiego, ciągłe podsycanie złych emocji, epatowanie krwawymi zbrodniami, przemilczanie zbrodni po swojej stronie. Te metody komunistów przejęli po upadku bloku sowieckiego prawicowcy i nacjonaliści. Kreml bardzo liczy na polskich ukrainożerców i wciąż dostarcza im propagandowego żeru.

Gdyby politycy i politykierzy po obu stronach nie mieszali się do badań i dialogu rzetelnych historyków po obu stronach, może kiedyś dałoby się ustalić pełną prawdę – do przyjęcia przez obie strony. Musiałaby ona jednak wyjść do ludzi, „trafić pod strzechy”, a na tym nie zależy politykom.

Reklama