Fenomen z Wenezueli

Męskie soprany z Ameryki Łacińskiej są ostatnio lubiane na świdnickim Festiwalu Bachowskim. Występował tu już wcześniej i Brazylijczyk Bruno de Sá, i solista dzisiejszego koncertu w Walimiu – Samuel Mariño rodem z Caracas.

Jest w nich pewne podobieństwo – obaj są drobnej budowy i z wizerunkiem pełnym queerowego wdzięku i fantazji (choć innym u każdego z nich), obaj są nie żadnymi tam kontratenorami, lecz naprawdę sopranami, o wysokiej skali. Mariño sięgnął dziś parę razy po wysokie c (trzykreślne) – choć w stroju barokowym, więc trochę niższe, ale zawsze.

W walimskim kościele poewangelickim (dziś pw. św. Jadwigi), barokowym, ale pełnym pięknego protestanckiego umiaru, zabrzmiała dziś protestancka muzyka: dwie sopranowe kantaty Johanna Sebastiana Bacha, nr BWV 199 – Mein Herze schwimmt im Blut i BWV 51 – Jauchzet Gott in allen Landen. Soliście towarzyszyła Capella Cracoviensis w składzie kameralnym, takim, jaki grał prawdopodobnie na chórze lipskiego kościoła św. Tomasza. Pomiędzy kantatami, by dać śpiewakowi moment wytchnienia, kwartet smyczkowy zagrał jeszcze Contrapunctus I z Kunst der Fuge.

Dzisiejszy wizerunek solisty był wyrafinowany: skromna, czarna suknia do ziemi, do niej dyskretna biżuteria (broszka w kształcie węża, obroża na szyję) i szpilki na nogach. Strój bardzo pasujący do tej androgynicznej osobowości, mającej zarówno coś z kobiecej kokieterii – ale stonowanej, jak z chłopięcości dzieciaka przed mutacją. Taki typ „anielskiego” sopranu, sprawnego jak instrumencik, jest najodpowiedniejszy do drugiej z kantat – za czasów Bacha też zapewne śpiewał ją jakiś uzdolniony chłopak przez mutacją, jest bardzo wirtuozowska, a przy tym niezwykle wręcz radosna, zgodnie z tytułem. Mariño oddał ten klimat wspaniale. Ale też pierwsza z kantat, mniej wirtuozowska, za to o wiele bardziej emocjonalna i dramatyczna, znalazła w wenezuelskim sopraniście znakomitego odtwórcę: śpiewał sugestywnie i z emfazą (podkreślając przy tym frazy gestami). Głos ma mocny, ale nie waha się też użyć piana, gdy potrzeba. Było co prawda w tej kantacie parę momentów lekkiego zachwiania intonacji, ale nie nadmiernie rażących.

Tutaj koncert mozartowski ze Świdnicy sprzed paru lat, a Mariño zaśpiewa jeszcze we środę w Kościele Pokoju. Tym razem będzie śpiewał arie Haendla. Już się cieszę. To prawdziwe zjawisko.

Reklama