Chopin a la Pletnev
Czy to było na serio? Jeśli, to chyba nie do końca. Miało być inaczej, bardziej niebanalnie, i było. Gdyby jeszcze było na poziomie…
Mikhail Pletnev zainaugurował 80. Festiwal Chopinowski w Dusznikach-Zdroju wraz z orkiestrą Filharmonii Narodowej pod batutą Pawła Kapuły. Już od jakiegoś czasu zapowiadano, że będzie to nowe, autorskie opracowanie obu koncertów Chopina z przeinstrumentowaną orkiestrą. Różnych rzeczy można było się spodziewać, ale pamiętając imperialne brzmienia, jakie wydobywał prowadząc swoją Rosyjską Narodową Orkiestrę Symfoniczną, z grubsza przewidywałam, co będzie: głośno i gęsto. Ale nie spodziewałam się np. wyeksponowanej roli kotłów. W ogóle przypominało to raczej Czajkowskiego niż Chopina.
Partia fortepianowa też była tu i ówdzie przerabiana. Niestety pianista nie był w formie, przynajmniej w pierwszej części, którą wypełnił Koncert e-moll. Zbyt dużo było wpadek. W drugiej części było już lepiej, ale też mnóstwo wydziwiania. Niektóre momenty, zwłaszcza w wolnych częściach, były grane pięknym, miękkim dźwiękiem (pianista grał jak zwykle na Shigeru Kawai), ale poza tym było tu dużo chłodu – zawsze tak odbierałam Pletneva, taka jego uroda. Na bis zagrał „nokturn-pendolino” w formie najczystszego kiczu, ale też bez potknięć. W pewnym momencie tknęło mnie, że on robi z Chopinem coś podobnego, jak Masecki z Mozartem. Może też śmiertelnie by się nudził grając Chopina „po bożemu”?
Okazja jednak była inna i publiczność inna, choć też klaskała i pokrzykiwała. Ale jednak na boku dużo ludzi żaliło się, że pianista zlekceważył tę uroczystą okazję, że to nonszalancja z jego strony. Nawet słyszałam zdanie, że to „carsko-sowiecka dywersja”. To akurat nie do końca trafne, bo Pletnev jest antyputinowski. Ale imperializm to chyba jednak coś, co się ma w genach.
Niestety trzeba powiedzieć, że to już nie jest, jak pisałam jeszcze 8 lat temu, najwyższy poziom pianistyki. Widziałam dziś Jakóba na koncercie i ciekawe, co sobie myśli w kontekście tego, co napisał w pierwszym komentarzu…
Komentarze
W genach, a jakże. Tak się jakoś złożyło, że parę dni temu spotkałem koło domu rosyjskiego pisarza, jednego z wybitniejszych spośród żyjących. Ostatnio nie mieszka w Rosji i pewnie dlatego do żyjących jest ciągle zaliczany. Ponieważ ostatnio czytałem jego książkę kilkanaście lat temu, zrobiło mi się głupio i nadrabiam. Czytam teraz o rosyjskiej duszy i tam jest wszystko wyłożone, straszne to i smutne, a co więcej, zgadza się doskonale z tym, o czym media donoszą codziennie. To już na pewno jest na poziomie genetycznym, taka ewolucja w działaniu.
Jak spojrzałam na ten swój wpis, który zalinkowalam powyżej, trochę mi ciarki przebiegły po krzyżu w związku ze słowami, że on gra tak, jakby chciał powiedzieć: tak, jest na świecie zło, to jest naturalne i nie należy mieć złudzeń. Jak to teraz brzmi…
No, ale trzeba podkreślić, że w 2022 roku opowiedział się po właściwej stronie.
Szkoda, że wczoraj się nie udało, zwłaszcza że okazja była tak uroczysta: inauguracja jubileuszu najstarszego festiwalu w Polsce. Trzeba jeszcze dodać, że warunki były, jakie były – w namiocie festiwalowym. Namiot zostanie na cały festiwal, chetni będą tam mogli śledzić koncerty dworkowe na telebimie. Dźwięk daje radio, więc powinien być przyzwoity.
„Gdy powiedziałem pianiście, że moim marzeniem jest jego chopinowski recital w Warszawie, to chwilkę się zamyślił (z pokerowym wyrazem twarzy) i powiedział, że być może…”
To dokładnie napisałem i choć tego recitalu w Warszawie nie doczekałem, Chopina w jego wykonaniu słuchałem już w Wiedniu dwa lata temu, a teraz w Dusznikach. Program z Wiednia zagrał też w Berlinie, gdzie został zarejestrowany przez wybitnego dźwiękowca Erdo Groota. Nagranie ukazało się na płycie wytwórni Faro Classics. Dlaczego wtedy tak mi na tym zależało? Pletniow był wówczas jedynym znanym mi żyjącym wielkim pianistą, który pełnymi garściami czerpał z tradycji Złotej Ery pianistyki, potrafiąc grać legato jak Koczalski, z techniką i swobodą niczym Friedman, nie unikając rubata w duchu dawnych tradycji. Dzisiaj pojawiło się więcej młodych pianistów zainspirowanych tym stylem, a niektórzy, jak Bruce Liu, są w tym znakomici.
Wracając do Pletniowa. Recital w Wiedniu pozostawił mnie i koleżankę z dość mieszanymi wrażeniami. Jedno słowo najlepiej opisywało chopinowską część – dziwność. Z jednej strony były tam elementy, o których wspomniałem wcześniej, ale piękne frazy prowadzone cudownym dźwiękiem i bardzo sugestywnie wypowiadane muzyczne słowa nie tworzyły narracji, która naturalnie zmierzałaby do kulminacji. Pletniow jakby celowo nie chciał dać słuchaczowi tej satysfakcji i gasił to, co powinno wybuchnąć. To zupełne przeciwieństwo interpretacji Sokołowa. Natomiast nokturn grany na bis był już kwintesencją pianistycznego bel canto. https://youtu.be/9ZmnIYwINDw?si=GwHJKFZXuqnlwYnm
Idąc z tym doświadczeniem na wczorajszy koncert, spodziewałem się, że będzie niekonwencjonalnie, ale nie przypuszczałem, że aż tak. Ta aż wynikało z daleko idących zmian, także w samym tekście partii fortepianu. Styl i charakter gry (trzecie części grane niemal bez pedału) świetnie łączyły się z przepisaną partią orkiestry. Było to bardzo spójne. Części wolne przepięknie wyśpiewane. Brak pośpiechu w częściach otwierających koncerty również pozwolił spojrzeć na te doskonale znane utwory z nowej perspektywy. Tak, były usterki w pierwszej części e-molla, ale zdecydowanie wolę ciekawą grę z niedoskonałościami niż perfekcyjną i nudną.
Czy tym razem znów użyłbym słowa „dziwny” do opisu tego koncertu? Tak. Dodałbym jeszcze słowo „fascynujący”.