I znów w Dworku Chopina
Nie byłam tu dawno. Nigdy nie lubiłam tej akustyki, bardzo trudnej również dla pianistów. Ci muzykalniejsi zwykle ogarniają ją lepiej w drugiej części koncertu. Dziś na obu recitalach tak było.
Aristo Shama pamiętam z Konkursu Chopinowskiego sprzed 10 lat, sprawiał wówczas wrażenie – jak to tu określamy – wymiatacza, który ma olśniewającą technikę, ale niewiele emocji za nią stoi. Teraz wygrał konkurs Vana Cliburna i prawdę mówiąc nie wiem dlaczego akurat on, ponieważ były tam inne ciekawe osobowości. Niektórych zobaczymy w tym roku na Chopinowskim: Vasilia Starikova (II nagroda), Philippa Lynova, Jonasa Aumillera, a także naszego Piotra Alexewicza. No, ale taki był wybór jury. Poprzednim razem nie było wątpliwości co do zwycięzcy – Yunchana Lima, także do Anny Geniushene na II miejscu i Dmytro Choniego na trzecim.
W pierwszej części recitalu odnosiłam wrażenie, że Sham właściwie niewiele się zmienił: technika była, emocji mniej. Bach w transkrypcjach – Partita E-dur (trzy części) w wersji Rachmaninowa i Ciacona z Partity d-moll w opracowaniu Busoniego – był początkowo dość toporny (tu kłania się nierozpoznanie akustyki sali), Chopin (Nokturn c-moll, Ballada f-moll) przeszedł jakoś obojętnie.
Jednak Hammerklavier, która wypełniła drugą część, okazała się najlepszym punktem programu: zbudowana forma, mocna fuga, forte wreszcie nie agresywne. Może nie było jakiejś wielkiej głębi w wolnej części, ale było skupienie. Po czym zaskakująco łagodne i spokojne (na odpoczynek) Intermezzo Es-dur op. 117 nr 1 Brahmsa. Ostateczne wrażenie było więc pozytywne.
Historia dzisiejszego wieczornego koncertu była długa i skomplikowana. Najpierw miała grać Martha z Sergeiem Babayanem. Potem ona się wycofała, więc on miał dać recital z ogromnie ciekawym programem, którego bardzo żałuję: miał się on składać z rozmaitych transkrypcji pieśni oraz miniatur. Niestety i on odwołał przyjazd, i to w dzień rozpoczęcia festiwalu, szukano więc na gwałt w miarę godnego zastępstwa – i udało się ściągnąć Marca Laforêt, laureata II nagrody na Konkursie Chopinowskim w 1985 (zwyciężył wtedy Stanisław Bunin). Francuz był tu lubiany także dlatego, że troszkę stylizował się wizerunkowo na Chopina (na większości edycji ktoś taki się zdarza), ale też ujmował muzykalnością.
Program zaproponował wyłącznie chopinowski i trochę były obawy, jak się zaprezentuje po 40 latach. I okazało się, że bardzo dobrze. Poza niezbyt udanym Andante spianato i Wielkim Polonezem, które same w sobie są bardzo niewdzięczne do grania, było już naprawdę przyjemnie: dwoma opusami Mazurków (i jeszcze jednym na bis) przypomniał, że otrzymał również w tej kategorii nagrodę przyznawaną przez Polskie Radio; „nokturn-pendolino” był co prawda bombonierkowy, bo taki w istocie jest, ale nie kiczowaty; trzy walce również były taneczne, Ballada g-moll i Scherzo b-moll bardzo naturalne. W owacjach publiczności (z natychmiastowym stojakiem) dało się zauważyć uczucie ulgi: wreszcie prawdziwy Chopin. Też nie całkiem doskonały, ale grany z autentycznym szacunkiem.
PS. Mało konwersuję, bo w hotelu nie ma internetu, więc korzystam z modemu z komórki, a poza tym jestem zdana na to, czy akurat jest zasięg, czy nie. Taka uroda wakacyjnych okoliczności.