Chopina coraz więcej
I coraz więcej Chopina w Chopinie na tym festiwalu. Ale dziś także Liszt, Schumann i… Gabriela Montero.
Na razie najlepszym recitalem był ten Kevina Chena. Po zeszłorocznym zawodzie na Chopiejach dziś z powrotem był w dobrej formie i pokazał, że technika, choćby najbardziej olśniewająca, jest tylko narzędziem.
Ciekawe, że poza Pletnevem jak dotąd wszyscy pianiści grali Nokturn c-moll (ale jeszcze zagra go tylko Krzysztof Jabłoński) i można by właściwie urządzić plebiscyt, kto zagrał go najlepiej. Moim zdaniem chyba jednak Chen, choć i Laforêt bardzo muzykalnie do niego podszedł. W bloku chopinowskim Chena znalazł się też Polonez-Fantazja, bardzo, by tak rzec, zrównoważony, i świetna Sonata h-moll, z konsekwentnie zbudowaną formą, z pokazem imponującej techniki palcowej – każdy dźwięk był słyszalny selektywnie, co w Scherzu wydaje się prawie niemożliwe. Ale wszystko to służyło nie popisowi, lecz muzyce).
Podobnie w części poświęconej Lisztowi (Ballada h-moll, Sonet 104 Petrarki, Reminiscencje z Don Juana), w której było i rozmarzenie, i fajerwerki, z których każdy czemuś służył. Najbardziej spektakularny w tej dziedzinie był początek Reminiscencji oparty na przybyciu Komandora, przy którym ciarki chodziły po krzyżu. Na bis pianista wrócił do Chopina (Walc Es-dur, Preludium c-moll). Wygląda na to, że mamy jednego z faworytów w nadchodzącym konkursie, ale będzie ich dużo więcej.
Gabriela Montero (III nagroda z 1995 r.) chyba była dziś w części chopinowskiej trochę rozproszona, w każdym razie tak to brzmiało w Sonacie b-moll, w której było niemało wpadek, za to bardzo ciekawa koncepcja finału – wicher wiejący porywami. Ładnie też zagrała Nokturn Des-dur na początek. W drugiej części był Karnawał Schumanna, który grała też w Warszawie 5 lat temu – napisałam wtedy, że na ten utwór „rzucała się jak lwica” (zdania na jej temat były wówczas podzielone) i dziś też tak było, ogólnie niestety grała dźwiękiem na dużą salę, a nie na Dworek Chopina. Za to znów zabłysnęła w swojej specjalności – improwizacjach. Dziś podawano głównie tematy ludowe: Powidzże mi, dziwce moje, Zachodźże, słoneczko, Ej, bystra woda, a pomiędzy nimi jeszcze Summertime. Wszystkie te tematy uklasyczniała, uromantyczniała czy ubarokowiała, były i wariacje, i fuga, i tańce. Imponujące. Pianistka mówi, że jest w tym coś z magii, bo nigdy nie wie, w którą stronę improwizacja pójdzie, sama się rozwija. Brzmi to jednak jak skomponowana całość i wydaje się niewiarygodne, że coś takiego nie było przygotowane. Dlatego też trudno było zgadnąć, czy walczyk, który zagrała po Nokturnie c-moll, był improwizacją, czy utworem wcześniej przygotowanym na ten moment koncertu.
Komentarze
Ta „wpadka” Kevina na ubiegłorocznych Chopiejach, gdzie rzeczywiście II Koncert Liszta nie robił wrażenia, jak się później okazało, była kwestią takiego, a nie innego akompaniamentu orkiestry tudzież wizji dyrygenta. Dowodem na to był inny przykład „zabetonowania” — tym razem I Koncertu fortepianowego Liszta. Lisa de la Salle zagrała go jesienią 2024 roku z NOSPR, którą prowadził Nestor Bayona. Dali wtedy niesamowity popis wirtuozerii, barw i szalonych temp, których nie powstydziłaby się sama Argerich. A wszystko zagrane bardzo czysto.
Bardzo cieszyłem się na tę „powtórkę z rozrywki” w Warszawie w marcu tego roku. Orkiestrę FN, podobnie jak na koncercie z Kevinem w sierpniu, prowadził Antoni Wit. I co się okazało? Nawet taka zwinna pantera jak Lisa, gdy dostała „betonowe buty” orkiestrowego akompaniamentu, nie była w stanie nic wykrzesać. Miałem wrażenie, że pogodzona z faktem, iż interpretacja ma być po myśli dyrygenta (koniec, kropka), jedyne co robiła, to starała się być słyszalna. Kevin widocznie nie miał na tyle doświadczenia, by się poddać i chociaż próbować grać głośniej od orkiestry.
Szkoda, że warszawska publiczność straciła okazję usłyszeć dwa koncerty Liszta w brawurowych wykonaniach. Rozumiem, że są dyrygenci zasłużeni, ale jeśli zaprasza się pianistów słynących z brawury (tam, gdzie ta brawura jest oczekiwana), to chyba nie najlepszym pomysłem jest dobieranie im dyrygentów niegrzeszących zwinnością i elastycznością?
Dzisiaj, słuchając Kevina zza jego pleców, mając widok na klawiaturę i ręce, myślałem, że oglądam szczytowe możliwości nerwowo-mięśniowe człowieka. Ekonomia gry, ruchów, prostota, pewność i precyzja są niebywałe. Nie ma wahania, celowania. Od pierwszej nuty do ostatniej jego ciało produkuje na fortepianie muzykę, która jest jakby uszyta z jednego kawałka materiału. Ciężko opisać jego interpretacje — są tak zrównoważone. Nie są bezbarwne, są raczej transparentne, czyste, wręcz doskonałe.
I taka ciekawostka: Kevin nie używa lewego pedału. Dzisiaj w ogóle go nie dotknął. Dwa lata temu na Chopiejach użył go tylko raz.
Lewy pedał nie jest koniecznością 🙂
Ja siedzę w szóstym rzędzie, ludzie mi zasłaniają, ale za to mogę na telebimie z boku śledzić ręce pianistów. I rzeczywiście jest to widowisko.
Co do dyrygowania Wita pełna zgoda niestety.