Głośny Chopin
Wręcz hałaśliwy nawet, ale na każdym z dzisiejszych recitali w inny sposób.
Aimi Kobayashi ma wielu wielbicieli, ale też nie wszyscy się jej grą zachwycają. Ja należę do tych drugich. Owszem, cenię jej precyzję i dźwięk, najczęściej kulturalny, nawet gdy gra forte. Dziś jednak nie było tak ładnie. Z Chopinem, zwłaszcza finałem Sonaty h-moll, dość brutalnie walczyła i raczej nie zwyciężyła. Łagodniejsze były mazurki z op. 59, ale też – jak to u niej – dość chłodne, oraz zagrane na pierwszy bis Marzenie Schumanna.
W pierwszej części grała Schuberta 4 Impromptus D 935 i był to zupełnie inny Schubert niż wczorajszy Suzuki: o ile tamta szła w kontemplację, to Kobayashi grała raczej zadziornie. Jednak też nie wzbudziła mojego zachwytu; zauważyłam, że i niektórym jej fanom też podobała się dziś mniej. Jakieś rozproszenie dało się odczuć, może z powodu trudnej pory dnia.
Wieczorem przedziwny recital Borisa Giltburga, który odwiedził Duszniki po raz trzeci: w 2013 r. grał obok Chopina Rachmaninowa i Prokofiewa, w 2018 r. – Liszta i znów Rachmaninowa. Tym razem cały program poświęcił Chopinowi. Nie słyszałam jeszcze tego pianisty na żywo, znam tylko jego nagrania, w tym ten świetny pandemiczny cykl sonat Beethovena, więc to, co robił z Chopinem, było dla mnie dużym zaskoczeniem. Wywołało też niemałe kontrowersje: część publiczności nie mogła tej jego maniery znieść i wyszła po przerwie, część owacjami doprowadziła do tego, że jak dotąd pianista ten zagrał najwięcej bisów na festiwalu (zwykle są dwa, tym razem były trzy).
Chopin Giltburga jest, by tak rzec, zrywny. Rubato momentami przesadne, wręcz przerysowane; duże zaskakujące kontrasty dynamiczne; nagłe intensywne forte (choć rzadko brutalne). Jednak przy tym wiele ogromnie ciekawych pomysłów, zwłaszcza w niektórych preludiach (w pierwszej części zagrał cały cykl z op. 28). W Sonacie b-moll zwłaszcza demoniczne było Scherzo, a finał zawierał jeszcze silniejsze porywy wichru niż w wykonaniu Gabrieli Montero sprzed paru dni. Ballada f-moll i Scherzo E-dur byłyby już całkiem „normalne”, gdyby nie krzyczące zakończenia. Ale pewne urozmaicenie mieliśmy w bisach: obok Etiudy e-moll op. 2 nr Chopina były świetne Liebesleid Kreislera/Rachmaninowa oraz Preludium g-moll Rachmaninowa. Ktoś powiedział wychodząc, że właściwie to tylko Rachmaninowa powinien grać. Myślę, że to jednak przesada. A ten Chopin, choć kontrowersyjny, był interesujący – nudzić się przy tym było nie sposób. Tylko źle się patrzy na postawę pianisty; jak tak dalej pójdzie, będzie miał duże kłopoty z kręgosłupem w okolicach karku.
Komentarze
Wczoraj, czy już właściwie przedwczoraj, minęła 75. rocznica śmierci Rosy Tamarkiny. Od kilku godzin słucham nagrań, które po niej zostały, niewiele ich, ale jest Chopin, jest Rachmaninow, są Schubert i Schumann, jest kwintet Brahmsa, a wszystko genialne. Była pierwszą żoną Gilelsa, zmarła mając 30 lat, kilka miesięcy przed starszym o trzy lata Lipattim. W przeciwieństwie do Lipattiego dziś chyba niemal zupełnie zapomniana, a szkoda!
„[…] nienawidził wszelkiego przedłużania, czy szarpania, źle użytego rubato lub przesadnego ritardando.” 😉
Co do hałasu – zastanawiam się, czy loudness war , a także przytępienie słuchu wynikające ze spędzania połowy życia z popierdółkami wetkniętymi w uszy nie dosięgła i muzyki wykonywanej na żywo…
No jest to możliwe. Ale też często braknie muzykom doświadczenia w dostosowywaniu się do sali.
@ Jazzmaniak – dzięki za przypomnienie Tamarkiny. Była wybitna i rzeczywiście jest zapomniana. Niesłusznie.