Wiolonczela na Umschlagplatz
Recitalu wiolonczelowego chyba jeszcze w ramach koncertów WarszeMuzik w tym szczególnym miejscu nie było. Dziś wykonał go Karol Marianowski.
Ten znakomity wiolonczelista średniego pokolenia znany jest przede wszystkim jako kameralista: był przez lata członkiem Meccore String Quartet, a teraz jest w Boarte Piano Trio i Karol Szymanowski Quartet (tym ostatnim od całkiem niedawna). Tym razem wystąpił jako solista z bardzo ciekawym pomysłem: Bach przemieszany z Wajnbergiem. A dokładnie, pomiędzy części III Suity C-dur Bacha zostały wplecione poszczególne Preludia z op. 100 Wajnberga.
Ten cykl 24 Preludiów był dość pechowy. Został napisany dla zaprzyjaźnionego z kompozytorem Mścisława Rostropowicza (który wykonywał zarówno jego sonaty, jak Koncert wiolonczelowy) i ta dedykacja miała wpływ na zawartość: znajdziemy tu cytaty z dzieł, jakie solista grał – Koncertu wiolonczelowego Schumanna (Preludium 5), Sonaty i I Koncertu Szostakowicza (Preludium 21), ale adresat nigdy tego dzieła nie wykonał. Zapewne jednak nie dlatego, że te preludia są bardzo trudne (co przyznał dzisiejszy solista). Danuta Gwizdalanka w swojej małej monografii Wajnberga zwraca uwagę, że było to już wówczas, gdy wiolonczelista zaczynał mieć kłopoty w związku z tym, że zaopiekował się wyjętym spod sowieckiego prawa Aleksandrem Sołżenicynem i przyjął go na swojej daczy – było to w 1969 r., a Preludia powstały w 1968 r.
Przez lata nikt o nich nie pamiętał, ale od niedawna zaczęły się pojawiać nagrania – Josef Feigelson zarejestrował wszystkie dzieła wiolonczelowe Wajnberga, a więc także i to, jak również Emil Rovner i Marina Tarasova. Naprawdę głośno jednak zrobiło się o tym cyklu, gdy przeinstrumentował go na skrzypce i nagrał Gidon Kremer.
To szczególny nurt w twórczości Wajnberga: ciąg miniatur, które są trochę ćwiczeniami, trochę zabawą, jak w trochę wcześniejszej II Sonacie na skrzypce solo op. 95 (tam zresztą też znajdziemy cytat, a właściwie pseudocytat: II część jest rytmicznie ukształtowana jak… Habanera z Carmen). Nie ma więc tu ani martyrologii, ani melancholii, jednak wciąż możemy się fascynować tą szczególną Wajnbergowską innością, niepodobnością – mimo tych gestów – do innej muzyki.
Bacha Marianowski gra w sposób specyficzny, ze swobodą rytmiczną, jakby improwizacyjnie. Jego album z tymi suitami (nazywany „Bachem z piwnicy”, bo właśnie w piwnicy został nagrany) otrzymał swego czasu Fryderyka w kategorii recitalu solowego. Ten styl gry bardzo pasował do preludiów Wajnberga, w których również podobna swoboda się zawiera.
To był pierwszy koncert tegorocznej edycji WarszeMuzik, na który udało mi się dotrzeć, i widzę, że publiczność wciąż się powiększa. Bardzo się cieszę. Chciałabym jeszcze na to i owo zajrzeć, ale może to być trudne – w środę rozpoczynają się Chopieje.