Pamięci Janusza Olejniczaka

Jak w takiej intencji, to musiał być na koncercie Chopin. Pierwszy raz w głównym nurcie tegorocznych Chopiejów.

Ale najpierw „zacznij od Bacha” – tym razem AUKSO, znów bez dyrygenta, zagrała Menuet z Suity orkiestrowej h-moll.

Już drugi rok pod rząd Dang Thai Son przywozi swoją ulubioną uczennicę Sophię Liu. W zeszłym roku 16-latka w trybie nagłym zastąpiła Ingrid Fliter (która ostatecznie ze swoim chopinowskim recitalem wystąpi tu jutro). Tym razem grała Koncert e-moll i wygląda na to, że przez ten rok tego i owego się jeszcze nauczyła, jeśli chodzi o kształtowanie muzyki – to już nie było tylko sprawne przebieranie paluszkami. Pomyślałam sobie, że nie chciałabym usłyszeć w finałach konkursu gorszego wykonania niż to, ale czekam na lepsze. Choć jej występ sprawiał wrażenie, jakby chciała pokazać: nie staję do konkursu, bo nie muszę, i tak jestem wybitna. Ale też było momentami trochę cienko, zwłaszcza w drugiej części, w której też dodała parę ozdóbek – ciekawe, czy swoich własnych, czy podpowiedzianych przez profesora. Finał był nawet sympatycznie zadziorny. Orkiestra grała nowe opracowanie, trochę zmodyfikowane, dokonane na zamówienie NIFC, żeby ominąć przestrzelone ceny za Wydanie Narodowe (instytut będzie też udostępniał je innym za darmo); w Koncercie e-moll brzmiało to trochę ciężko (może to też kwestia proporcji z solistką), a w Koncercie f-moll już lepiej. Na bis Sophia zagrała Walc As-dur op. 34 nr 1 – z pewnym wdziękiem, ale zbyt szybko; nóżki by się w takim walczyku zaplątały.

Druga część była w całości hołdem dla Janusza Olejniczaka, który zawsze grał Koncert f-moll, a Koncertu e-moll się nie tykał. Właściwie nie wiem dlaczego, ale rzeczywiście ten utwór bardziej pasował do jego osobowości. Jak również do osobowości Dang Thai Sona, który był jednym z nielicznych przełamujących stary zabobon, że wygrywa się konkurs tylko Koncertem e-moll. Był moim faworytem w 1980 r., uważałam jego grę za całkowite przeciwieństwo teatru, a może nawet cyrku Pogorelicha. Klasa, urok i wdzięk. Koncertem f-moll zachwycałam się wówczas i zachwyciłam się dziś. Grając na tym samym fortepianie co Sophia był w przeciwieństwie do niej zawsze słyszalny, choć nie robił niczego na siłę. Liryzm, a zarazem całkowita naturalność po prostu wzruszały. (I nawet waltornia zagrała pięknie…) A najbardziej wzruszył bis – Nokturn cis-moll op. posth., który – jak zapowiedział pianista – zagrał „dla Janusza”. To rzeczywiście był jeden z ukochanych bisów Olejniczaka. I potem Dang zrobił coś niesamowitego: przytrzymał ręce chwilę na klawiaturze, potem je zdjął, ale nie wstał. Publiczność milczała z nim. Dopiero potem były brawa i znów stojak.

Ale żeby nie było już tak bardzo żałobnie, na koniec wyszli oboje i zagrali na cztery ręce wesolutkie Wariacje D-dur na temat Karnawału weneckiego, a właściwie niemal tożsamej piosenki T. Moore’a. Janusz też lubił grywać w duecie i miał poczucie humoru.

Reklama