Chopin i wcześniej

Doczekaliśmy się w końcu recitalu Ingrid Fliter, który w zeszłym roku został odwołany w ostatniej chwili – nawet jeszcze w tym roku widnieje w spisie, kto kiedy występował, w książce programowej.

Wynika z tego spisu, że argentyńska pianistka wystąpiła na Chopiejach w 2011 i 2024 r., tymczasem prawdą jest tylko to pierwsze. Nie grała tu więc aż 14 lat i właściwie nie wiadomo dlaczego. Jest laureatką II nagrody na Konkursie Chopinowskim w 2000 r. (uczestniczyła też w 1995, ale odrzucono ją po II etapie, uważałam, że niesłusznie – już wtedy zwróciłam na nią uwagę), a także – jako jedyna kobieta – Nagrody Gilmore’a, Jest prawdziwą chopinistką, trzyma się mocno tego repertuaru, co widać w jej dyskografii. Skąd więc wynikła ta przerwa? Trudno powiedzieć.

Dobrze jednak, że w końcu przyjechała i uraczyła nas półtoragodzinnym seansem z Chopinem. Utwory ułożyła w sposób wysmakowany, tonacjami i nastrojami, dobierając szczególnie dobrze jej leżące formy: nokturny i mazurki. Po całej serii (w tym rzadko wykonywane, jak Mazurek es-moll op. 6 nr 4) bezpośrednio zagrała Sonatę h-moll. Co w jej grze szczególnie zwracało uwagę? Świetne wyczucie formy i rytmów, choć przy tym momentami celowe rozmywanie brzmienia pedałem (co mogło niektórych drażnić, podobnie jak trochę czasem dziwne rubato) – ale gdy potrzebna była wyrazistość, pojawiała się. Naturalność i muzykalność. I choć po godzinie grania (i po rozproszeniu wywołanym przez hałasy na sali – trzaskanie drzwiami, oklaski między I a II częścią Sonaty) kondycja już jej nieco siadła i w finale było całkiem niemało sąsiadów, to zawsze była świadoma formy. Na bis zagrała ten sam nokturn, który wczoraj słyszeliśmy w wykonaniu Danga, zapowiadając po cichu coś, czego z oddali nie usłyszałam; chyba była to dedykacja dla zmarłej niedawno matki. I już miała zakończyć, kiedy zachęcona entuzjazmem publiczności wróciła jeszcze do klawiatury z figlarną minką i zagrała Ecossaises – ale jak! Nigdy nie słyszałam takiego wykonania. Po prostu rozkosznie, z szampańskim humorem.

Tutaj jej wypowiedź z zeszłego roku o Chopinie. Pamiętam, jak zamieniłam z nią parę słów jeszcze w 1995 r. i powiedziała mi, że jej babcia pochodziła z Europy Wschodniej. W tym artykule potwierdza, że z Litwy, „która w tym czasie była Polską”.

Wieczorem Concerto Köln z młodym skrzypkiem Evgenim Sviridovem prowadzącym od pulpitu koncertmistrza. Po Mozartowskim wstępie (Adagio i fuga c-moll, Divertimento D-dur) zagrał solową partię w III Koncercie skrzypcowym Feliksa Janiewicza (ok. 1791). Nie jest to dzieło bardzo wysokich lotów, ma błędy, których Mozart by nigdy nie popełnił, a zarazem jest dla skrzypka piekielnie trudne, na tyle, że Sviridov nie zawsze był w stanie grać czysto. Udało mu się to dopiero w bisie, którego nie rozpoznałam; pianofil twierdzi, że to jeden z kaprysów Franza (Františka) Bendy, które solista nagrał w zeszłym roku na płytę.

O wiele lepiej sprawdził się ten sam koncert Janiewicza w transkrypcji Sebastiana Gottschicka na pianoforte i z Tomaszem Ritterem przy klawiaturze erarda z 1839 r. – odpadły kłopoty z intonacją, a solista zagrał świetnie, z wdziękiem. Na bis był piękny Mazurek a-moll op. 17 nr 4.

By zamknąć ramę koncertu, na koniec Concerto Köln wróciło do Mozarta: Symfonii A-dur KV 201, która w sumie wyszła chyba najlepiej – może dlatego, że tym razem muzycy grali na stojąco? Człowiek lepiej się koncentruje. Był też bis – sztuczna inteligencja podpowiedziała nam, że to „10 symfonia Mozarta” – i rzeczywiście (KV 74, finał, z 1770 r.).

Reklama