Kolejne prawykonanie Tansmana
I to znów muzyki baletowej. W czerwcu w Warszawie zabrzmiał po raz pierwszy He, She and I, a teraz w Filharmonii Łódzkiej – Lumières.
Orkiestrą tutejszą dyrygował – jak wówczas Sinfonią Iuventus – Norbert Twórczyński. Wcześniej jeszcze znalazły się w programie dwa popularne utwory: Le tombeau de Couperin Ravela i Rhapsody in Blue Gershwina (z partią solową w wykonaniu Anny Fedorovej, która grała tego Gershwina trochę jak Rachmaninowa, co nie dziwi, bo dopiero zjeździła świat z kompletem jego koncertów). Możliwe, że to właśnie na ten repertuar tłumnie zeszła się publiczność, ale też nie wykluczone, że prapremiera dzieła łodzianina również ich skusiła.
Ten balet jest zupełnie inny niż poprzedni, choć z czystym sumieniem mogę i w związku z nim powtórzyć swoje zdanie z czerwca: „…jest to muzyka, która byłaby idealna do baletu – wyrazista, wyraźnie ilustrująca jakieś enigmatyczne scenki (libretto nie zachowało się, jedynie adnotacje na partyturze)”. I jeszcze: „Chciałoby się teraz, żeby wziął ją na warsztat jakiś choreograf(-ka) z fantazją. Ale jako muzyka koncertowa też się broni i powinna zostać nagrana”. Może się uda, trzeba trzymać kciuki.
Dla kogo ten balet w 1932 r. powstał, nie wiadomo. W każdym razie, inaczej niż w przypadku niektórych utworów Tansmana, które zachowały się tylko w wyciągu fortepianowym, ocalała pełna partytura (w wydawnictwie Durand), z czego wniosek, że były realne szanse na wystawienie. Niestety ktoś z kimś w jakiejś sprawie nie mógł się dogadać, a o co chodziło konkretnie, tego już się raczej nie dowiemy. Znane są tylko tytuły poszczególnych czterech części: Les lampadaires (Latarnie uliczne), Les Fontaines lumineuses (Fontanny świetlne), Les Enseignes lumineuses (Neony) i Le Métro (Metro). Ale choć jest to zdecydowanie muzyka narracyjna, to nie jest naśladująca, onomatopeiczna, może z wyjątkiem migotliwej drugiej części, agresywnej trzeciej (jak ostre kolory neonów) i finałowej fugi. Trochę mnie zwłaszcza ten finał zaskoczył, bo spodziewałam się czegoś w typie pierwszej części Suite symphonique „Paris” Jacquesa Iberta, czyli repetitive music tamtych czasów spod hasła: miasto, masa, maszyna. Suita Iberta pochodzi z 1930 r., więc Tansman mógł ją znać przed stworzeniem swojego „metra”, ale jeśli nawet, to w ogóle się nią nie sugerował.
Elementy jazzu pojawiają się tu tylko w pierwszej części, a w trzeciej momentami słyszymy jakby echa polskie, ale może to sugestia. Ten utwór nie jest może tak pogodny i optymistyczny jak He, She and I, ale w finale wraca ten pozytywny Tansman. Dobrze, że stopniowo odkrywamy go więcej; w wypadku obu tych baletów jest to zasługa muzykologa Łukasza Kaczmarowskiego (obecnie doktoranta w IS PAN). Gratulacje.