Wsiąść do pociągu…
…nie byle jakiego, tylko Pociągu Wypełnionego Muzyką – skrót jakby znajomy, i słusznie. Na zakończenie obchodów jubileuszowych Polskiego Wydawnictwa Muzycznego odbyło się wydarzenie szalone.
Tym bardziej szalone, że zostało wymyślone w ostatniej chwili. Po prostu zostały niewykorzystane pieniądze z jubileuszowej ministerialnej dotacji celowej, więc trzeba było je wydać do końca roku. PWM poprosił do pomocy krakowską agencję Event Factory, która współorganizuje festiwale prowadzone przez Filipa Berkowicza: kiedyś w Krakowie (Misteria Paschalia, Sacrum Profanum, Opera Rara), teraz w Gdańsku (Actus Humanus) i w Tychach (Auksodrone),. To był strzał w dziesiątkę, bo wszystkie te imprezy są fantastycznie zorganizowane i zawsze ze zrozumieniem dla potrzeb artystów. I to dzięki wspólnej burzy mózgów zapadła decyzja: rusza żółty pociąg (żółty to kolor PWM), przez niektórych złośliwie przezwany Złotym Pociągiem. (Mnie się od razu przypomniał wierszyk z dzieciństwa: „Co to za pociąg? Co to za pociąg? Pyta jaskółka robiąc korkociąg”, a ze starszych jeszcze piosenka o wesołym pociągu, której tekst przerabiało się niemiłosiernie).
Pociąg jechał prawie przez cały dzień – czasem wolniutko, czasem z postojami technicznymi, czasem z przewidzianymi, jak w Łodzi Widzewie, Warszawie Centralnej i Malborku. Zastanawiałam się wcześniej, czy by nie pojechać do Krakowa, żeby ruszyć stamtąd, no i pewnie bym się zezłościła, gdybym przyszła na peron wczesnym rankiem i okazałoby się, że żółta lokomotywa (bo cały pociąg był rzeczywiście żółty) się popsuła i trzeba sprowadzić inną, żeby pociągnęła cały skład. Podobno do dyspozycji były dwie: Bolesław Chrobry i Maryla Rodowicz; wybrano tę pierwszą, co rzeczywiście wyglądało dostojnie, a najważniejsze, że dojechaliśmy już bez przeszkód na miejsce.
Wsiadłam więc ostatecznie w Warszawie i w związku z tym ominęły mnie koncerty Kwartetu Śląskiego, Macieja Frąckiewicza, Magdaleny i Bartłomieja Dusiów, Joanny Freszel i Bartłomieja Kominka, a także Royal String Quartet. Wysłuchałam jednak paru innych (nie wszystkich niestety) po drodze z Warszawy: Mateusza Kowalskiego grającego pięknie mazurki z wczesnych opusów Chopina (6 i 7), Agaty i Wojciecha Szymczewskich (utwory Wieniawskiego, Bacewicz i Paderewskiego) oraz proMODERN (nietypowo: 10 lutowych pieśni żołnierskich Lutosławskiego). Obawiałam się, jak to będzie, czy nie będzie za dużego hałasu, ale okazało się, że wagon koncertowy (pod nazwą LUTOSŁAWSKI) jest specjalną salonką konferencyjną, wyciszoną fabrycznie – nawet nie wiedziałam, że takie istnieją. Wszyscy wykonawcy byli zachwyceni intymnymi warunkami, brakiem dystansu i żywymi reakcjami. Słuchacze też. Podziwialiśmy zwłaszcza skrzypaczkę, która ustała i grała jak zawsze bez pudła – powiedziała, że w razie czego skrzypce na szczęście są ubezpieczone. Przerwy między występami wypełnione były – podobnie jak na Auksodrone – przez sety DJ duetu HCH. Koncerty były też na peronach i wywoływały niemałą sensację: najpierw kilka fanfar i chorałów bożonarodzeniowych w wykonaniu zespołu dętego Tubicinatores Gedanenses (w służbowych strojach), a potem jeszcze grało Motion Trio.
Ale słuchanie koncertów to była tylko jedna z wielu rzeczy, które można było robić w tym pociągu. W wagonie nr 1 (CHOPIN) była strefa ciszy: można było poczytać albo posłuchać muzyki na słuchawkach. Za nim WIENIAWSKI – wiadomo, że ten kompozytor lubił sobie dobrze podjeść, więc nietrudno zgadnąć, że był to wagon restauracyjny (menu było inspirowane muzyką; w tym pokaz kulinarny Mateusza Gesslera); na stolikach były też rozłożone numery „Ruchu Muzycznego”, więc można było sobie poczytać przy jedzeniu, choć to niepiękny zwyczaj. Wagon SZYMANOWSKI spełniał rolę klubową: mały bufet, siedziska, stoisko z książkami i tzw. Strefa Ruchu, czyli otwarte ministudio, którym redaktorzy „Ruchu Muzycznego” przeprowadzali wywiady z muzykami, kompozytorami i autorami wydawnictw. I jeszcze wagon BACEWICZ, gdzie w każdym przedziale działo się coś innego: różne spotkania, studio radiowej Dwójki, prezentacje pokazujące, jak się przygotowuje nuty do wydania itp. Za nim wagon koncertowy, a w ostatnim (KILAR) były już tylko przedziały służące artystom do odpoczynku i przebierania się (postronni nie mieli tam wstępu, ja na chwilkę zajrzałam zwiedzając całość).
W sumie nie można było się nudzić nawet przez chwilę, prędzej można było zmęczyć się dużą ilością wrażeń. Ale wydarzenie było jedyne w swoim rodzaju. A w samym Gdańsku wieczór zakończył się w Centrum św. Jana, gdzie wykonany został ten program, ale dodać trzeba, że się rozwinął, a Ensemble Peregrina (choć w trochę innym składzie niż wówczas w Krakowie) był chyba jeszcze bardziej otwarty na muzyczną współpracę. Była transmisja w Dwójce, ale też filmowała koncert TVP Kultura, a retransmisja przewidziana jest na 4 stycznia.