Jak nakarmić głodnych w Gazie? Nie pod lufami karabinów
Wczorajsze dantejskie sceny pod jednym z centrów dystrybucji żywności w Gazie pokazują, że oddanie tego zadania w ręce niedoświadczonej instytucji może okazać się strategicznym błędem Izraela.
Po 11-tygodniowej blokadzie, kiedy do Gazy nie wjechała ani jedna ciężarówka z jedzeniem czy lekami, sytuacja stała się naprawdę dramatyczna. W dwóch spośród 36 działających przed wojną szpitali zapasy leków – nawet zwykłych środków przeciwbólowych – stopniały niemal do zera. Organizacje międzynarodowe coraz częściej raportowały o śmierci dzieci i osób starszych z powodu niedożywienia (w maju w ciągu kilku dni z tego powodu miało umrzeć 29 osób). Głód nie jest w Gazie sprawą abstrakcyjną, ale faktem.
Faktem, którego Izrael nie może ignorować, nawet jeśli skrajni koalicjanci premiera Netanjahu i ich wyborcy uważają, że dopóki Hamas nie odda zakładników, do Gazy nie powinna być dostarczana żadna pomoc. Izrael od dawna stoi na stanowisku, że jednym ze sposobów walki z Hamasem powinno być odcięcie go od pomocy humanitarnej, którą po prostu rozkrada, a następnie dystrybuuje na czarnym rynku, co powoduje, że ceny żywności czy leków osiągają w Gazie zawrotne ceny. Gazańczycy są na pomoc z zewnątrz skazani, ponieważ nie są w stanie sami wyprodukować żywności. W tej chwili jedynie 5 proc. pól uprawnych w Gazie nadaje się do użytku, czyli tyle co nic. Nawet gdyby można było uprawiać je wszystkie, i tak nie wystarczyłoby, by wykarmić ponad 2 mln mieszkańców.
Izrael uznał więc, że najlepiej będzie, gdy dystrybucją pomocy (w końcu rząd ugiął się pod presją ze strony USA i powoli zaczął wpuszczać transporty) zajmie się prywatna firma, niepowiązana z ONZ, a dokładnie z UNRWA, którą Izrael uważa za skompromitowaną współpracą z Hamasem (sama organizacja zaprzecza tym związkom). Stanęło na Fundacji Pomocy Humanitarnej na Rzecz Gazy (GHF), amerykańskiej instytucji założonej dopiero w lutym 2025 r. przez byłego oficera CIA.
W weekend dochodzenie przeprowadzone przez „The New York Times” zasugerowało, że fundacja mogła zostać założona przez grupę izraelskich urzędników i oficerów wojskowych oraz ich partnerów biznesowych z tego kraju.
Od dawna pojawiały się głosy, że organizacja bez doświadczenia nie da sobie rady z tak skomplikowaną sprawą jak nakarmienie mieszkańców Gazy w trakcie wojny. Co więcej, będzie ona wykorzystana przez izraelską armię do realizacji jej celów: kilka centrów dystrybucji ma powstać w południowej części Strefy Gazy, co oznacza, że głodni mieszkańcy z północy siłą rzeczy musieli przenieść się na południe, co jest na rękę Izraelowi, który chce poszerzyć strefy buforowe zarówno na północy, jak i przy granicy z Egiptem na południu półenklawy. Nie jest jasne, jak GHF ma sprawdzać, czy pomoc ostatecznie nie trafi do Hamasu, ani jak będzie wyglądało zapewnienie bezpieczeństwa potrzebującym. Dochodzi do tego problem techniczny i zbyt mała liczba punktów dystrybucji. Zaniesienie 20-kilogramowej paczki z żywnością do miejsca pobytu może być wyzwaniem dla kobiet, osób starszych, nie wspominając o rannych.
Mimo że padały takie argumenty, nikt specjalnie się tym nie przejmował. Do czasu. Dwa dni temu szef GHF Jake Wood (były żołnierz piechoty morskiej US) podał się do dymisji, ogłaszając, że organizacja, którą kierował, nie może działać zgodnie z zasadami „humanitaryzmu, neutralności, bezstronności i niezależności”.
We wtorek potwierdziły się najgorsze obawy. Podczas wydawania paczek w Tel al-Sultan sprawy wymknęły się spod kontroli, Palestyńczycy zaczęli wspinać się na barierki otaczające punkt dystrybucji, agencja AP podała, że izraelski czołg użył ognia, flary odpalił też helikopter. Izraelska armia nazwała to potem „strzałami ostrzegawczymi”. Sam Netanjahu przyznał wieczorem, że doszło do „chwilowej utraty kontroli”, ale została ona przywrócona. Ponoć do tej pory wydano 8 tys. paczek zawierających 462 tys. porcji jedzenia (oblicza się, że dla 44 tys. osób), co oznaczałoby, że na jedną paczkę przypada 57 osób, które otrzymają jeden posiłek. Dość optymistyczne to założenie, zważywszy, że w 20-kilogramowej paczce znalazły się dwie butelki oleju, kilka kilogramów mąki, kilka paczek makaronu, kilka konserw, wyglądający na kilkukilogramowy worek ryżu i kilka innych produktów. Zapewne są to jednak standardowe przeliczniki. Według zapewnień GHF do końca tygodnia mają działać już cztery centra.
Dla osób zajmujących się pomocą humanitarną, np. cytowanego przez zagraniczne serwisy Toma Fletchera z ONZ, obecny system wymusi dalsze przesiedlenia i uczyni głód kartą przetargową.
Jeśli okaże się, że nie rozwiąże on problemu głodu w Gazie, a jedynie wygeneruje kolejne problemy, Izrael nie będzie mógł uciec od zmierzenia się z ponurą rzeczywistością. W sytuacji, w której rośnie presja międzynarodowa, a krytyczne tony słychać już nawet ze strony Niemiec, dotychczas największego sojusznika Izraela w Europie, Beniamin Netanjahu będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, czy warto tę wojnę toczyć za wszelką cenę, a tak naprawdę odwlekać moment jej zakończenia. Na szali z jednej strony jest życie cywilów w Gazie, 20 żywych zakładników oraz międzynarodowy wizerunek Izraela oskarżanego o zbrodnie wojenne. Na drugiej zakończenie wojny i zmierzenie się z jej politycznymi skutkami. Decyzja należy do jednego człowieka.