Legalnie czy skutecznie

Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek zawiesił i zamierza odwołać 46 prezesów i wiceprezesów sądów, którzy awansowali dzięki rekomendacji neo-KRS lub podpisali listy poparcia do neo-KRS. Powołuje się na art. 27 par. 1 pkt 2 ustawy o ustroju sądów powszechnych, że prezesa i wiceprezesa można odwołać przed końcem kadencji „gdy dalszego pełnienia funkcji nie da się pogodzić (…) z dobrem wymiaru sprawiedliwości”. Ale nie można tego zrobić, jeśli kolegium ich sądu nie wyrazi zgody. Jeśli nie wyrazi – minister może się odwołać do KRS, ale mamy tylko neo-KRS, a tej minister jej nie uznaje.

W podobnej sytuacji był Adam Bodnar. Za zgodą kolegiów sądów odwołał 121 prezesów i wiceprezesów sądów, a 104 zrezygnowało, gdy ich zawiesił i wszczął procedurę odwoławczą. Zostało 46, z czego koło połowy to – jak się dowiedziałam w ministerstwie – osoby, których odwołaniu sprzeciwiły się kolegia sądów. Minister Bodnar nie odwołał się do neo-KRS, bo też jej nie uznaje, więc ostatecznie utrzymali się na stanowiskach. Teraz procedurę ich odwołania rozpoczął minister Żurek. Można się domyślać, że – w przeciwieństwie do Bodnara – nie powstrzyma go brak zgody kolegiów.

To znaczy, że nie zastosuje się do obowiązującego prawa, czyli: albo w ogóle nie będzie czekał na opinie kolegiów sądów (które – przypomnijmy – ziobrowe prawo z organu samorządu sędziowskiego przekształciło w organ z udziałem powołanych przez ministra prezesów i wiceprezesów sądów danego okręgu lub apelacji), albo nie będzie się przejmował tymi opiniami, które będą negatywne, i w ten sposób uniknie odwoływania się do neo-KRS.

Minister Żurek nie chciał mi odpowiedzieć na pytanie, co zamierza zrobić, powołując się na swoją publiczną zapowiedź, że nie będzie informował o tym, co zrobi, a jedynie o tym, co już zrobił. Powiedział jedynie, że przepis o zasięganiu opinii kolegiów sądów nie korzysta z domniemania konstytucyjności, skoro nie działa organ, który może go ocenić, bo Trybunał Konstytucyjny jest zainfekowany dublerami lub ich następcami, za których działania wypłacamy odszkodowania po wyrokach Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

A więc minister Żurek bierze tym samym na siebie odpowiedzialność za złamanie ustawy. Bo – konstytucyjny czy nie – przepis o procedurze odwoływania prezesów i wiceprezesów sądów obowiązuje. PiS już zapowiada, że mu tego nie daruje. I jeśli to PiS będzie rządził, to pewnie spełni tę groźbę.

Ale odwołanie prezesów i wiceprezesów z pominięciem niekonstytucyjnego, jak ocenia minister, prawa nie kończy sprawy. Część tych odwołanych osób zapewne odwoła się do sądów pracy. A te – jak to sądy – powinny stosować konstytucję bezpośrednio. Jedne to zapewne zrobią, inne nie. A nawet wśród tych, które to zrobią, będą zarówno takie, które uznają działanie ministra za zgodne z konstytucją, jak i te, które uznają je za nielegalne.

Ale odwołanie prezesów będzie szybkie, a procesy przed sądami potrwają pewnie dłużej niż ministrowanie Waldemara Żurka. A na koniec odwołani mogą nie wrócić na urzędy, na których chronieni kadencją będą już inni prezesi, i będą się musieli zadowolić odszkodowaniem za utracone zarobki.

Zapowiedź odwołania prezesów i inne odwołania, o których poinformował na czwartkowej konferencji prasowej, bardzo się opinii publicznej spodobały i zostały odebrane jako sygnał, że nareszcie coś się dzieje. Najwyraźniej opinia publiczna woli, żeby się działo, niż żeby się nie działo, jeśli pod względem prawnym można by temu coś zarzucić. I o to chodziło premierowi, gdy wymieniał ministrów.

Z góry zaznaczam, że nie piszę tego, by dyskredytować plany nowego ministra. Piszę, bo ta sprawa – odwołań prezesów sądów – dobrze pokazuje dylemat i paradoks przywracania praworządności: skutecznie czy zgodnie z prawem. I względność pojęcia zgodności z prawem, które bywa stopniowalne i podlega szacowaniu i wyważaniu wartości, które się chroni i które się poświęca.

Reklama