Transkrypcja, a jakże!

Wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej Polska powinna rejestrować małżeństwa tej samej płci, obywateli RP, zawarte poza jej granicami, gdy decydują się wrócić do ojczyzny. Prawica podniosła natychmiast krzyk, że to furtka prowadząca do legalizacji u nas małżeństw homoseksualnych i adopcji dzieci przez nie.

To nieprawda, wyrok TSUE o tym nic nie mówi. Pozostawia tę sprawę do rozstrzygnięcia państwu polskiemu. Oczekuje jednak, że w kwestii tzw. transkrypcji zagranicznego aktu małżeństwa do polskiego rejestru legalnie zawartych małżeństw Polska uszanuje prawo unijne, które ją dopuszcza.

Tym samym opuściłaby niechlubny klub postkomunistycznych państw unijnych, które wzbraniają się i przed transkrypcją, i przed legalizacją małżeństw jednopłciowych, a nawet związków partnerskich. Byłby to krok we właściwym kierunku: równości obywateli i respektowania konstytucyjnej świeckości państwa. Na dodatek legalizację związków partnerskich obiecywała przed wyborami w 2023 r. Koalicja Obywatelska, a w sondażach popiera ją połowa Polek i Polaków.

Zatem i ja się tego spodziewam, bo czemu nie? Nasza konstytucja definiuje małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, tak samo jak Kościół katolicki w Polsce, ale nie wynika z tego, że zakazuje małżeństw nieheteroseksualnych. A tym bardziej że małżeństwa osób tej samej płci zawarte legalnie w innym państwie UE nie mogą być uznane – wraz z prawnymi tego konsekwencjami – w naszym kraju. Mogą i powinny. Politycy ugrupowań prodemokratycznych i prounijnych strzelają sobie w stopę, przeciągając wdrożenie transkrypcji.

Wygląda na to, że wystraszyli się histerii na prawicy w tej sprawie. A przecież sprawa jest czysta: nie nam, politykom ani Kościołowi wyrokować, która miłość jest lepsza ani czyja równość względem prawa jest akceptowalna.

Nie znam też naukowych badań, z których by wynikało, że rodziny hetero są lepszym środowiskiem wychowawczym dla dzieci niż homoseksualne. Ani takich, że małżeństwa heteroseksualne są z definicji lepsze od homoseksualnych. Masywną hipokryzję w tej sprawie demaskuje choćby „Dom dobry” Wojciecha Smarzowskiego.

Miłość niejedno ma imię. Najgorsze dla dzieci jest sieroctwo. Rządzący demokraci, ogarnijcie się.

Reklama