Koncert perypatetyczny
Drugi już raz za sprawą szefa artystycznego festiwalu Vincenta Dumestre Misteria Paschalia zagościły na Wawelu. Jednak w tym roku było inaczej niż w zeszłym.
Co prawda wówczas tam nie byłam, bo wyjechałam już do Gdańska, ale forma koncertu była nieco podobna: w pierwszej części spacer po komnatach, w drugiej – stacjonarnie w Sali Senatorskiej. O ile jednak w zeszłym roku początkową, spacerową część wypełniły śpiewy z lutnią i w ogóle muzykowanie członków zespołu La Morra, to w tym było nie tylko świecko, ale i tanecznie. W Sali Pod Zodiakiem grał francuski zespół Le Grand Ballet (skrzypce, wiolonczela i klawesyn), w Sali Pod Orłem klawesynista Aleksander Mocek, a w Sali Poselskiej – traversista Radosław Orawski i klawesynista Andrzej Zawisza. Wszyscy grali podobny repertuar, czyli francuski barok rodem głównie z dworu Króla Słońce (Lully, Campra, Marchand, obaj Couperinowie, Rebel, Marais itp.), a towarzyszyli im tancerze z zespołu Les Corps Eloquents, którzy też się przemieszczali z sali do sali (a publiczność najczęściej za nimi). Bardzo to było ciekawe, bo jesteśmy, zwłaszcza w Krakowie, przyzwyczajeni do eleganckich i estetycznych tańców kolejnych zespołów Romany Agnel, a francuscy artyści pokazali nam stronę groteskową, bliską komedii dell’arte, z karykaturalnymi maskami i agresywnymi nieraz ruchami, jak to w takich komediach się odbywało. Bardzo to było dowcipnie zaaranżowane, trochę tylko żałowałam, że ten piękny repertuar instrumentalny poszedł przy tym w cień.
Później poszliśmy wszyscy do Sali Senatorskiej, gdzie już żarty się skończyły i wrócił nastrój wielkotygodniowy. Grała {oh!} Orkiestra, a śpiewał Piotr Olech absolutnie po prostu, bez cienia popisu, wyłącznie ze skupieniem na treści. Najpierw przepiękne Ach, dass ich Wassers g’nug hätte Johanna Christopha Bacha, które swego czasu stało się prawdziwym odkryciem, a potem Stabat Mater Vivaldiego. W nabożnym nastroju wyszliśmy na krużganek, gdzie czekała lampka wina – sacrum mieszało się z profanum…
Jutro już zupełnie inne nastroje – i wreszcie Le Poème Harmonique.
Komentarze
Drodzy Państwo, wszystkiego najlepszego dla wszystkich obchodzących Święta. Trwa jeszcze Pesach, za chwilę Wielkanoc. W międzyczasie byłam na recitalu lutnisty Thomasa Dunforda. Co za piękny koncert. Instrument bardzo ciekawy, ma piękny, chociaż dosyć cichy dźwięk. 14 strun (lutnia barokowa), i po każdym punkcie programu (angielski kompozytor – zaraz sobie przypomnę kto, potem JS Bach) przechodził bardzo płynnie w piosenki Beatlesów…które dla nas śpiewał. Artysta ma bardzo dobry kontakt z publicznością, jest bardzo sympatyczny na scenie i na koniec zagrał nam (i zaśpiewał) Lennona “Imagine”.
Spodziewałam się być może trochę nużącego koncertu – nic z tych rzeczy. Ludzie wychodzili tak samo zachwyceni i w świetnym humorze.
Ten angielski renesansowy kompozytor to John Dowland.
Tutaj taka próbka z czasu pandemii- łącznie z Blackbird, który i my też usłyszeliśmy. Serdecznie Państwu polecam, gdyby Państwo kiedyś mieli okazję usłyszeć go na lutni. Lutnia była “gitarą” renesansu, a lutniści – gitarzystami. I też się dziewczyny wokół nich kręciły…
https://youtu.be/zgyDTFtRZvQ?si=ayVM5Gfj97HZSOd7
Pani Doroto, prosze czuwac nad sprawa wyboru dyrekcji FN bo sie dzieja zle rzeczy
Chciałam zrobić osobny wpis o występie Le Poème Harmonique w opactwie benedyktyńskim w Tyńcu, ale pochłonęło mnie później życie towarzyskie, więc krótko. Jak zawsze, przepiękne to było wydarzenie (tyle że stopniowe gaszenie świec robiło tym razem mniejsze wrażenie, bo było jasno – po 18.). Tym razem lamentacje Jeremiasza zabrzmiały w opracowaniu Emilia de’Cavalieriego (1550-1602), plus anonimowe In te Domine speravi na początku i dołożone na końcu Miserere mei Deus starszego o dekadę Fabrizia Denticego. Wymaga ono nie tylko emocjonalności, ale i wirtuozerii śpiewaków. Miała śpiewać wspaniała Claire Lefilliâtre, ale się rozchorowała, jednak Dumestre znalazł dobre zastępstwo: partią sopranową podzieliły się dwie solistki, jedną już poznaliśmy w poniedziałek i wiedzieliśmy już, że jest świetna – to Violaine Le Chenadec, ale w drugiej otrzymaliśmy prawdziwą rewelację – Marie Theoleyre, precyzyjną jak instrument. Równie zachwycał alt Nicolas Kuntzelmann, mocny i wyrazisty. Oni się wybijali, ale cała reszta też była na poziomie. Ładny był patent na strojenie instrumentów między utworami: organistka improwizowała n akordach, do których dostrajały się smyczki i teorby.
Zespół wystąpi jeszcze w niedzielę z Hail! Bright Cecilia Purcella. Niestety nie będzie transmitowany, bo ten repertuar będzie na płycie, która ma wyjść jesienią. A ja rano w pociąg i do Gdańska.
A tutaj koncert sprzed paru dni z Francji, Thomas Dunford ze swoim zespołem Ensemble Jupiter w repertuarze handlowskim, na wokalu wspaniała Lea Desandre
https://www.radioclassique.fr/replay-concerts/festival-de-paques-2025-soiree-haendel-avec-lea-desandre-et-thomas-dunford/
Z uwagą śledzę wpisy PK z ostatnich kilku dni – i tylko mi smutno, że nie spotkamy się w Gdańsku, bo jestem już z powrotem w Warszawie po dwóch festiwalowych dniach.
Jan Jakub Monowid ma liczne grono wielbicieli i przypuszczam, że właśnie z tego powodu pierwszy środowy koncert był wyprzedany. Ale, jak to z wyprzedanymi koncertami bywa, ktoś jednak nie przyszedł i udało mi się dostać.
W pięknym wnętrzu Ratusza Głównego Miasta Cohaere Ensemble (z gościnnym udziałem Anny Nowak) zaprezentował dzieło (dobrze już sobie znanego) Heinricha I.F. von Bibera ‚Mensa Sonora’. Ale najpierw – pierwszy w historii tego zespołu utwór współczesny, i to od razu prawykonanie: sonata ‚AH 200’ Krzysztofa Knittla, napisana dla uczczenia faktu, że ten koncert był 200. w całej historii festiwalu. Na koniec Jan Jakub Monowid wykonał arię ‚Bekennen will ich seinen Namen’. Do zespołu dołączyła w tym utworze także jego stała flecistka Marta Gawlas – poszło bardzo dobrze, choć akustyka tej sali nie jest taka łatwa.
(Na marginesie – z okazji jubileuszowego koncertu każda osoba w nim uczestnicząca otrzymała słodką niespodziankę. Brawa dla Organizatorów, że wybrali czekoladę, a nie tort, który przy takich okazjach bywa często bez smaku, poza tym, że słodki. Czekolady jeszcze nie próbowałam, ale podobno jest z pistacjami, więc brzmi obiecująco!)
Czwartkowy popołudniowy koncert opuściłam (ale dzień piękny i cudownie było na plaży w Sopocie, więc może jestem usprawiedliwiona). Za to wieczorem w Dworze Artusa – koncert stosunkowo krótki, ale treściwy. Słuchając The Tallis Scholars pod dyrekcją Petera Phillipsa, można było się przenieść w inny wymiar. Trochę przeszkadzały oklaski między poszczególnymi Lamentacjami Jeremiasza (część I) Tallisa – może z tego powodu drugą część zespół wykonał prawie bez przerw.
Po koncercie publiczność zerwała się z miejsc i otrzymała wspaniały bis –
‚O Salutaris Hostia’ Byrda. Peter Phillips opatrzył go takim komentarzem: ‚Chcemy go wykonać z myślą o pokoju. Mamy trudne zadanie, ale zrobimy, co tylko można.’
I z tym wyszliśmy w piękny letni wieczór.
Wieczorem w Centrum św. Jana – ‚Gesu al Calvario’ Jana Dismasa Zelenki. Collegium 1704 i Collegium Vocale 1704 pod batutą Vaclava Luksa. Nie tylko zespoły, ale
No i pokiełbasiłam wpis 🙁
W każdym razie wykonanie Zelenki było bardzo udane!