AH: dzień francuskiego baroku
Dopiero co słuchałam podobnego repertuaru na wawelskich komnatach, a dziś w Krakowie Bach, a w Gdańsku – Francuzi.
W zeszłym roku na Actus Humanus Resurrectio też wpadłam na krótko, więc nie byłam na recitalu klawesynowym Ewy Mrowcy z dwiema suitami – Pièces de clavecin – Jeana Henriego d’Angleberta. Dziś nadrobiłam tę zaległość o tyle, że nie tylko byłam na drugiej (i ostatniej) części tego cyklu, ale też otrzymałam do rąk własnych wydany właśnie przez CD Accord dwupłytowy album z kompletem tych suit. Z przyjemnością przesłucham, zwłaszcza że cenię wykonawstwo tej artystki, która w repertuarze francuskim się specjalizuje. Rok temu zabrzmiały suity w tonacjach minorowych, tym razem – w durowych, więc „na wesoło”.
Ceniony klawesynista nadworny Króla-Słońce (i równie ceniony jako pedagog), który zrobił świetną karierę, mimo że był synem szewca – a wieczorem młodszy o 14 lat syn urzędnika dworskiego, a mimo to skromny z natury, ceniony za życia również jako pedagog, a przede wszystkim za twórczość religijną. Dwa światy obok siebie, choć w istocie dwie strony jednego świata. Także muzycznie: ów charakterystyczny francuski styl pełen ozdobników i ukłonów, w wersji klawesynowej pogodny i podskakujący, w wersji kantatowej, a ściśle rzec biorąc leçons de ténèbres, czyli ciemnych jutrzni, wyraża głębokie emocje.
Les Arts Florissants, tym razem w ośmioosobowym składzie instrumentalnym (William Christie prowadził całość od pozytywu) plus dwóch solistów śpiewaków, wykonywał fragmenty instrumentalne oraz fragmenty leçons de ténèbres na Wielką Środę i Wielki Piątek. Oba głosy interesujące. Młody Ilja Aksionov pochodzący z Litwy wystąpił tu jako haute-contre (choć w operach śpiewa również partie tenorowe, np. Tamina); kiedy śpiewał forte, brzmiał jakby trochę cerkiewnie (może się zasugerowałam akcentem), ale piana miał piękne. Ogromnie ekspresyjny był irlandzki bas Pedraic Rowan, w którego wykonaniu zwłaszcza ostatnie słowa Chrystusa przyprawiały o ciarki.
Godzina i kwadrans bez przerwy minęły szybko, stojak był oczywisty, a Filip Berkowicz wręczył Williamowi Christiemu bukiet z 80 róż – spóźniony urodzinowy.
PS. Siedząc tu w hotelu i pisząc nagle usłyszałam jakieś bębny i zezłościłam się, że ktoś jakieś disco wyprawia. Ale spojrzałam okno – i szła procesja. Na czele z pochodniami, dalej ze świecami. Pierwszy raz coś takiego widziałam w nocy.
Komentarze
Już wiem – taka jest tu na Dolnym Mieście tradycja wielkopiatkowa. Szli niedaleko, bo do kościoła za rogiem. Organizatorzy festiwalu widzieli ją już w zeszłym roku, ja już wówczas wyjechałam.
Bardzo ciekawe. Dziękuję p. spin71 za link pod poprzednim wpisem. A Thomas Dunford gra też czasem z Les Arts Florissants. Czy może ta procesja była związana z obchodami tych ciemnych jutrzni (Tenebrae): ma być stopniowa ciemnia zakończona głośnym hałasem (może to te bębny?). Ma to miejsce 3 dni przed Niedzielą Wielkanocną. Mój najbliższy kościół też to prowadzi.
Pozdrawiam świątecznie!