Muzyczny finał prezydencji

Po całodziennej dzisiejszej odysei z trzema przesiadkami w końcu mogę napisać o tym, co słyszałam wczoraj w Brukseli.

Najpierw jednak parę słów o tym, co się działo dziś: w Brukseli strajk, komunikacja miejska nie jeździ i samoloty też nie latają; na szczęście strajk nie obejmował kolei, co okazało się naszym wybawieniem. Miałyśmy z koleżankami z RMF Classic jechać TGV do Paryża i tam na CDG wsiąść w samolot do Warszawy. Tymczasem kiedy już rozsiadłyśmy się w pociągu, który miał odjechać o 7:17, nagle usłyszałyśmy, że nie pojedzie. Konduktor wytłumaczył, że to z powodu działania wandali i że jedynym wyjściem jest pojechać do Gandawy, tam przesiąść się w pociąg do Lille i dopiero stamtąd złapać TGV. Tak zrobiłyśmy, ale co się okazało – ten wandalizm polegał na tym, że ktoś zarąbał pod Lille 600 m kabla od TGV i dlatego żaden pociąg tej linii z Brukseli nie miał prawa dojechać. W samym Lille pracowano nad tym, żeby litościwie wypuścić wszystkich pasażerów, i ostatecznie zorganizowano drugi pociąg w tym samym kierunku, ale to też trwało i ostatecznie było 50 minut spóźnienia. Na samolot nie zdążyłyśmy, poleciałyśmy następnym, ale to też jeszcze nie koniec, bo okazało się, że z tym samolotem coś było nie tak i przygotowano nowy, tyle, że zabrało to parę dodatkowych godzin. Mimo to uważam, że wyszłyśmy na tym ulgowo; ci, co mieli jechać później, mieli większe problemy z powodu strajku. A z Polski pojawiło się wczoraj w Brukseli mnóstwo gości, z ministrą i wiceministrą kultury na czele.

Powód był taki, że w Flagey odbyła się uroczysta gala zamykająca międzynarodowy program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie EU. Ta przyjemna sala koncertowa w pięknym modernistycznym budynku gości przede wszystkim wiele koncertów jazzowych; tym razem była to muzyka lekka, łatwa i przyjemna, ale nawiązująca do europejskiego dziedzictwa muzycznego.

Unity – to był tytuł utworu, który został na tę okazję zamówiony u Aleksandra Dębicza przez Instytut Adama Mickiewicza. Autor i zarazem pianista zmontował ze swoich przyjaciół, znakomitych muzyków, zespół Unity Ensemble (skrzypce, wiolonczela, waltornia, fagot, flet, perkusja, kontrabas plus kontratenor śpiewający wokalizy bez słów). Dębicz, reprezentujący gatunek lekkiego, ale nie nazbyt kiczowatego crossoveru, z kilkoma z nich już grywał wariacje na tematy klasyczne. Zostały one wstawione do programu jako interludia pomiędzy poszczególnymi częściami utworu Unity (jest ich siedem), stąd trudno jest o nim coś powiedzieć – może gdyby zagrać wszystkie po kolei, byłby jakiś obraz. Te interludia zresztą były w sumie ciekawsze. Wariacje na temat Bacha pianista grał z wiolonczelistą Marcinem Zdunikiem, z którym nagrali swego czasu album Bach Stories. Do wariacji na temat mazurków Chopina dołączył jeszcze Michał Żak grający na flecie i cymbałach. Z gitarzystą Łukaszem Kuropaczewskim grywali już nawiązania do różnych kompozytorów; tym razem do Ravela; Jakub Józef Orliński dołączył do nich w przeróbce utworu Rodriga Adela (to również tytuł ich wspólnego projektu). Wreszcie duet Dębicz/Orliński: Prząśniczka Moniuszki w wersji Dębicza i na koniec, z sekcją rytmiczną, kilka utworów z płyty #Let’s BaRock (po prawdzie, wbrew tytułowi akurat rocka tam w ogóle nie ma, raczej pop z lekkim ukłonem w stronę jazzu). Czyli trochę zabawy i przymrużenia oka; minusem była długość. Na początku koncertu było jeszcze parę, choć nie za długich, przemówień i w sumie całość trwała ponad dwie godziny bez przerwy; trochę to było męczące.

Odwrotna zupełnie sytuacja była w porze lunchu w Parlamencie Europejskim: w malutkiej przestrzeni przy wejściu dla zwiedzających, przy tzw. Info Hub, koncert dla kilkudziesięciu osób, w istniejącym już cyklu (miał się odbyć w pobliskim Jardin des Citoyens, ale z powodu porywistego wiatru został przeniesiony do wnętrza), dało młode trio barokowe Régence sonore, prezentując taki oryginalny program (i krótki – trwał niewiele ponad pół godziny, nie było więc przesytu), złożony z utworów, które skrzypaczka Weronika Zimnoch odnalazła w Bibliotece Archidiecezjalnej w Sandomierzu. Musieli tam działać nieźli fachowcy, bo jeden z tych utworów był bardzo wirtuozowski i przypominał Vivaldiego, inny – klasyków, a jeszcze inny był ciągiem ludowych motywów, trochę jak u Telemanna. Bardzo to było ciekawe i opatrzone interesującym komentarzem; przyjęte zostało entuzjastycznie. Działania Instytutów Polskich są siłą rzeczy zupełnie inne od programu Instytutu Adama Mickiewicza, choć współpraca między nimi jest owocna – jak to określiła wicedyrektorka IAM Olga Brzezińska, instytuty mają „ucho bliżej ziemi”, znają społeczeństwa, w których działają. No i są tam na stałe.

O naszej kulturalnej prezydencji napiszę jeszcze pewnie osobno, ale już nie dzisiaj – muszę w końcu trochę odpocząć.

Reklama