Głos potwora woła: mamo
Nowa opera Aleksandra Nowaka (teraz już powszechnie nazywanego Alkiem – wpierw było to tylko zdrobnienie dla znajomych) jest poruszająca. Choć do libretta można mieć zastrzeżenia.
Wczoraj miała premierę w ramach poznańskiej Malty, dziś byłam na drugim przedstawieniu. Firmuje to Opera Bałtycka, prowadzi muzycznie (znakomicie!) Yaroslav Shemet; będzie jeszcze prezentowana podczas Baltic Opera Festival i jesienią na Eufoniach.
Powstała w ramach projektu na cześć Agnieszki Holland (drugim elementem był spektakl według filmu Kobieta samotna w reżyserii Anny Smolar). Tu inspiracją był film Europa, Europa, a także wspomnienia Solomona Perela Ich war Hitlerjunge Salomon, na których podstawie powstał film. Niestety librecista Robert Bolesto postanowił rzecz „zuniwersalizować”, przenosząc tę historię w jakąś przekombinowaną, nieistniejącą mitologię, nawiązującą częściowo do greckiej. Na konferencji prasowej powiedział, że jedną z przyczyn było to, co się dzieje w Izraelu i to już naprawdę szczyt wszystkiego – na tej podstawie wykorzystanie, ale zarazem pozbawienie Perela jego własnej i absolutnie niepowtarzalnej historii, która nie mogłaby się wydarzyć nigdzie indziej i w innych okolicznościach. Oczywiście prześladowania odbywają się w różnych miejscach świata, ale taka historia jak ta nie mogłaby się wydarzyć nawet między Hutu i Tutsi, nie mówiąc już o Izraelu i Palestyńczykach (którzy są nawet w izraelskim parlamencie).
Ponadto wspólny z reżyserką Agnieszką Smoczyńską pomysł, by bohater spektaklu był zarazem kuratorem wystawy o zagładzie Meduz (który tak przejmuje się historią pokazywaną na wystawie, że wciela się w głównego bohatera), staje się elementem niepotrzebnego dodatkowego zagmatwania. Na scenę wtaczane są rozmaite eksponaty i gabloty, budujące opowiadanie równoległe. Są też dopowiedzenia fascynujące, zwłaszcza w późniejszej części dzięki niesamowitemu użyciu projekcji zmieniającej mimikę na portretach Meduzy (brawa dla Natana Berkowicza!) i mocnemu filmowi o upiornym letnim obozie „szkoły Erynii”, stworzonym również przez Berkowicza, ale przy użyciu sztucznej inteligencji (zdumiewające, co już można za jej sprawą zrobić, a to dopiero początek).
Spektakl jest więc co do samej formy nierówny. Równa jest natomiast strona muzyczna, od początku budująca wysokie napięcie. Prowadzenie głosu solowego jest w dziełach Nowaka dość podobne i raczej nie do pomylenia, natomiast to, co dzieje się w tle, konsekwentnie tworzy nastrój grozy. Rzecz ma formę właściwie nie tyle monodramu, co dialogu głównego bohatera z chórem, który ma chyba wyjątkową jak na utwory Nowaka mocną partię; wciela się we wszystkie poboczne postaci. Jako solista występuje rewelacyjny także aktorsko Jan Jakub Monowid – i to przede wszystkim osobowości jego i Yaroslava Shemeta tworzą jakość tego spektaklu.
Meduzy są tu odpowiednikiem Żydów, a że zwykle prześladowanym osobom przypisuje się jakieś cechy wyróżniające i obrzydzające, to takimi cechami Meduz są tu błękitna krew – dlatego bohater musi uważać, żeby się nie skaleczyć – i wysoki głos, który jest owym tytułowym „głosem potwora”. Jednak skoro śpiewa kontratenor, trudno jest zróżnicować rejestry i nie zawsze te różnice były dostatecznie wyraźne; gdy wypowiedź bohatera miała być po prostu monologiem wewnętrznym, wówczas ów wysoki głos był usprawiedliwiony, ale w kontaktach ze swoimi wrogami zbyt mało było możliwości, by go zamaskować. Jedno w tych powrotach wysokiego głosu uderzało: początkiem, finałem i refrenem spektaklu było wołanie „Mamo!”. Mamę ma każdy, nawet największy potwór, a cóż dopiero, jeśli w rzeczywistości potworem nie jest. W tym momencie musimy czuć wspólnotę.