Fajerwerki, fanfary i ptaszki
Na rozpoczętych dziś 25. Ogrodach Muzycznych na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie dużo koncertów. Dziś grała Sinfonia Varsovia, tym razem pod batutą Michała Klauzy.
Nie fanfarami, lecz długim solem na kotłach (potem dopiero są fanfary) rozpoczyna się uwertura do Te Deum Marca-Antoine’a Charpentiera, której początek kojarzy się nam z sygnałem Eurowizji. Tym razem był symbolem zamknięcia polskiej prezydencji. Pretekstem z kolei do wykonania popularnych Czterech pór roku Vivaldiego było równe 300 lat, jakie minęło od ich wydrukowania. Dziś usłyszeliśmy tylko dwie z pór: Wiosnę i Lato, poprzedzone nagraniami ptaszków dokonanymi przez Marcina Dymitera aka Emitera. Przed ostatnią częścią Lata były też nagrania burzy. A solistką była Meruert Karmenova, którą pamiętamy z ostatniego Konkursu im. Wieniawskiego – otrzymała tam II nagrodę. Dyrygent na ten fragment koncertu się wyłączył, skrzypaczka zaś prowadziła orkiestrę, choć widać było, że czuje się w tej roli trochę niepewnie. Ale gra pięknie. Jest w jej muzykowaniu jakaś czystość i szlachetność. Takie też wrażenia z jej gry pamiętam z konkursu, pamiętam też, że komentowano ją różnie. Ja z kolei nie byłam zwolenniczką zwyciężczyni – i teraz wygląda na to, że ona znikła, gra właściwie tylko w rodzinnej Japonii.
Kontynuując repertuar lekki i przyjemny, kameralny skład smyczkowy zagrał utwór Giovanniego Solimy Violoncelles, vibrez – to ten kompozytor, którego ściągał na Wratislavię jego kolega Giovanni Antonini. Niedawno cytowałam tu Aleksandra Dębicza, który swoją muzykę nazwał cinematic classical – i ten termin pozwolę sobie też zapożyczyć dla Solimy, bo też bardzo pasuje. Trochę minimalizmu-repetytywizmu, trochę słodkich harmonii itp. Tytułowe wiolonczele to dwoje solistów, w tym przypadku byli to znakomici członkowie orkiestry: Krystyna Wiśniewska i Marcel Markowski. Oboje podziwiam – mają na głowie tyle różnych zajęć, a wciąż grają pięknie, nie dają sobie taryfy ulgowej.
Ptaszki z konserwy wróciły przed muzycznymi ptaszkami, a dokładniej wzlatującym skrowronkiem – The Lark Ascending Ralpha Vaughana Williamsa. Tym skowronkiem była znów Meruert Karmenova – bardzo pasował ten utwór do jej subtelnej osobowości. Można było się rozmarzyć – a potem w końcu obiecane fajerwerki, oczywiście Haendla. Nie było to ma się rozumieć wykonanie stylowe, trochę było to toporne i ciężkie, ale w plenerze pewnie właśnie coś takiego byłoby lepsze, a w namiocie festiwalowym także. W każdym razie publiczność wykazała entuzjazm i doczekała się IV części na bis.
Jutro po raz pierwszy na Ogrodach Muzycznych balet. Może być ciekawie.
Komentarze
Cieszę się, że napisała Pani o Meruert K. bo zwykle śledzę jej koncerty czy ich fragmenty. Wtedy w Poznaniu bardzo mi się podobała, bardziej niż laureatka I nagrody. Cieszę się, że gra w różnych miejscach. Rzeczywiście o H. Maeda niewiele słychać. Jej osobowość jest bardzo dziecięca – takie mam wrażenie. A z tego co czytam o Meruert to bardzo lubi bywać w Polsce.
Pozdrawiam.
OT: Jest program WarszeMuzik https://www.warszemuzik.org/pl/program. Dziś drugi dzień AżTak Festiwal https://hashtaglab.pl/4-aztak-festiwal/.
Ja na AżTak dotrę dopiero na ostatni dzień, jak dobrze pójdzie.