Dzień recitali
Po południu sympatyczny i ujmujący – Martina Nöbauera, wieczorem genialny – Piotra Anderszewskiego.
Bardzo się cieszę, że SL wyciąga skrzywdzonych i daje im przestrzeń. Na austriackiego pianistę zwróciłam uwagę jeszcze w 2023 r. na II Konkursie Chopinowskim na Instrumenty Historyczne, bo był jednym z tych, którzy wiedzą, o co chodzi w tym graniu, a poza tym gra sprawiała mu wyraźną frajdę (niestety dano mu tylko wyróżnienie). Nadal mu ją sprawia, nadal uśmiecha się często do muzyki. Choć oczywiście nie zawsze. Pierwsza część Księżycowej czy powolna, trzecia część Hammerklavier były bardzo poważne – co do tej drugiej muszę powiedzieć, że dawno już tak intensywnie przeżytej tej części nie słyszałam. W Księżycowej zaskoczyło porównanie brzmienia I i II części – można było się przekonać, ile na tym instrumencie (grał na buchholtzu) znaczy użycie pedału. Jeszcze inaczej brzmiał burzliwy finał.
Hammerklavier była imponująca – owszem, nie wszystko było idealnie, ale było w niej mnóstwo wspaniałej młodzieńczej energii. Tempa – poza wspomnianą wolną częścią – bardzo szybkie, a już finałowa fuga to był po prostu kosmos. Nie spodziewałam się, że można na buchholtzu zagrać tę sonatę tak, że wszystko będzie słychać, a dźwięk nie będzie przestrzelony.
W drugiej części był Chopin (Mazurki op. 50, Impromptu Ges-dur, Fantazja f-moll i Ballada As-dur), poprzedzony jeszcze wdzięcznym Polonezem f-moll Marii Szymanowskiej. Wszystko grane ze zrozumieniem i swobodą. Na bis piękne Impromptu Ges-dur Schuberta.
PA grał ten sam program, co w Dusznikach, ale nastrój był zupełnie inny – światło wyciemnione, większa przestrzeń dla dźwięku. Pianista widać rozsmakował się w Shigeru Kawai, bo i dziś wybrał ten instrument. Niestety znów były hałasy, które momentami mogły naprawdę wyprowadzić z równowagi (i wyprowadzały), ale niektóre z utworów Brahmsa były dziś po prostu jak ze snu, np. początkowe Intermezzo h-moll op. 119 nr 1 (owa „szara perła” według Clary Schumann), Intermezzo E-dur op. 116 nr 4, Intermezzo e-moll op. 116 nr 5 czy ostatnie Intermezzo es-moll op. 118 nr 6. To nie tylko kwestia brzmienia, ale też wagi każdej najdrobniejszej frazy, każdej nuty. Z kolei w Bagatelach Bartóka zdumiewała wieloplanowość, umiejętność jednoczesnego wydobywania każdą ręką innej barwy. Bisy tradycyjnie trzy: dwa Mazurki Chopina z op. 59 (1 i 2) i Sarabanda z I Partity B-dur Bacha.
Bagatele już na płycie mamy, na Brahmsa musimy poczekać do stycznia.
Komentarze
Na temat dzisiejszego koncertu nie będę się rozpisywać, a już zwłaszcza po wczorajszym. Nie wiem, czy Bruce Liu i Apollon Musagete Quartett krótko pracowali nad programem (domniemywam, że tak, to zresztą naturalne), ale nie wypadło to tak, jak mogło.
Przejmująca była początkowa Medytacja nad chorałem staroczeskim „Święty Wacław” na kwartet smyczkowy Josefa Suka, zagrana na początek koncertu jak modlitwa o pokój. Później dołączył pianista, odłączył się drugi skrzypek i zabrzmiał Kwartet fortepianowy g-moll Mozarta, a po przerwie, już w komplecie muzyków, Kwintet fortepianowy Es-dur Schumanna. Dwa wspaniałe samograje, ale wykonawczo niedosyt. Choć Bruce Liu grał pięknym dźwiękiem, dostosowywał się dynamiką. Co do Mozarta, już coraz trudniej słucha się go na współczesnym fortepianie. Najgorzej jednak było z bisem – nie wiem, kto opracował Chopinowski Nokturn cis-moll op. posth., ale po pierwsze samo w sobie opracowanie było kiczowate, a po drugie pianista chyba nie do końca wiedział, kiedy ma wejść i kiedy ma zamilknąć. Osiągnęli tyle, że dano im spokój i nie domagano się dalszych bisów.