Podróbka patriotyzmu

Kiedy premier i prezydent świętują niepodległość w różnych miastach Polski, to z czego się cieszyć? W świat poszedł sygnał, że w Polsce, kiedyś beniaminku demokratycznej Europy, najważniejsi politycy stoją na przeciwnych biegunach. Tusk po stronie różnorodności, rzeczy normalnej w systemie demokratycznym, Nawrocki po stronie nacjonalizmu w wydaniu dzisiejszej skrajnej prawicy.

Dał tego dowód, biorąc udział w warszawskim marszu trzech prawic wraz z ich liderami, w tym Kaczyńskim. Zrobił to już w pierwszym roku urzędowania, podczas gdy Lech Kaczyński i Andrzej Duda na tak wyrazisty krok nigdy się nie zdecydowali. Dziś PiS-owi do Konfederacji dużo bliżej niż Tuskowi. Ale czy Konfie bliżej do PiS?

A przedtem Nawrocki w swym przemówieniu na pl. Piłsudskiego pomówił część polskich polityków, że odbierają nam kawałek po kawałku niepodległość. To są rzeczy niewybaczalne w przypadku głowy pastwa, która tuż przed świętem prowokacyjnie odmówiła kadrowego wzmocnienia naszych służb specjalnych.

Nawet to najważniejsze święto państwowe, teoretycznie mające służyć wzmacnianiu więzi społecznej i autorytetu państwa, prawica wykorzystuje do siania nienawiści politycznej i rasistowskiej. To, jak i z kim świętujemy, wiele o nas mówi. Agresywny, wykluczający nacjonalizm niszczy, a nie buduje wspólnotę. Nie tworzy poczucia bezpieczeństwa, tylko je podkupuje. Nie wzmacnia państwa, tylko wymusza na nim kosztowne operacje prewencyjne.

Zwykli Polacy tej manipulacji ich patriotycznymi zachowaniami nie dostrzegają albo im to nie przeszkadza. Skrajna prawica, która organizuje swoje marsze pod dezorientującą nazwą marszów niepodległości, gdy w istocie są to marsze nacjonalistów uderzające w polską rację stanu, zaciera ręce na widok tej łatwowierności Polaków prowadzących własne dzieci na te manifestacje. Odpalanie zakazanych rac i granatów dymnych, slogany o „czasie deportacji” i prymacie białej rasy, hasła „Polski dla Polaków” – to antylekcja patriotyzmu.

Gdybym miał małe albo nastoletnie dzieci – a mam już wnuczęta – poszedłbym z nimi na inne obchody, nigdy na nacjonalistyczne. Żałuję, że nie udało się przełamać monopolu skrajnej prawicy na tę imprezę. Nic dziwnego, że prezydenci Wałęsa, Kwaśniewski, Komorowski nigdy z nacjonalistami nie maszerowali. A na prawdziwie patriotycznym marszu powinni być ludzie wszystkich opcji politycznych. Wtedy chętnie bym wziął udział.

Na szczęście było w czym wybierać. Na przykład w Krakowie na Rynku Głównym ludzie gromadzili się na wspólnym śpiewaniu pieśni patriotycznych. W Gdańsku premier Tusk przypomniał, że częścią cudu odzyskania niepodległości w 1918 r. było nadanie pełnych praw wyborczych kobietom, na długo przed choćby Francją. W Lublinie TVP zorganizowała koncert gwiazd muzyki popularnej pod mottem „Polska na tak”. Wolę „Polskę na tak” niż Polskę na nie. Nie nabiorę się na nacjonalizm jako podróbkę patriotyzmu.

Politycznie biorąc, tegoroczne obchody niepodległości ilustrują dwie rzeczy: usiłowanie znalezienia wspólnego mianownika dla żądnych władzy trzech prawic – Kaczyńskiego/Nawrockiego, Mentzena, Brauna – oraz szukanie nienacjonalistycznej alternatywy. W tle oczywiście wybory parlamentarne za dwa lata.

W Dniu Niepodległości punkty zbierali Nawrocki, Tusk, Kosiniak-Kamysz – udanie polemizował z Nawrockim – i liderzy skrajnej prawicy. Nawrocki jednak w wyborach startować nie może, więc walka – jawna i zakulisowa – o przywództwo na prawicy będzie trwała. Po stronie nieprawicowej też musi się wyklarować, kto poprowadzi siły demokratyczne.

Na razie przywództwo KO i Tuska jest wyraźne, a koalicja 15 października nabiera wiatru w żagle. W konkurencji marszowej manifestacje prodemokratyczne przed wyborami 2023 wciąż są poza zasięgiem prawicy. Nie tylko liczebnie, ale też pod względem atmosfery.

Reklama