Potrzeba duszy i jak się ją wyrabia

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Kiedy to piszę, Pani Sekretarz wciąż jeszcze obchodzi urodziny, a jest to na naszym blogu, a także dwóch bratnich, tak ważna osoba, że należy się jej jakieś odniesienie we wpisie. Wyjdę więc tym razem od jej zdania, jakie kiedyś tu rzuciła: „…nie jestem wielką melomanką, ale jakoś tak wyszło, że człowiek latał na różne koncerty tu i tam, z potrzeby duszy”. Tak się składa, że i a cappella na swoim blogu porusza ostatnio tutajtutaj zbliżone tematy. Z tym, że skupia się na melomanie in spe, który już chce być melomanem. Tak właśnie, jak powiedziała Alicja – to potrzeba duszy. W tych wypadkach coś, jakiś pierwszy krok został już zrobiony. Jakie będą dalsze, to już można długo wyliczać.

Mnie jednak dręczy problem inny. Jak tę potrzebę duszy w kimś wywołać? Już o tym rozmawialiśmy tu wielokrotnie, że najlepiej jak najwcześniej, po prostu do dobrego trzeba przyzwyczajać już jak najmniejsze dzieci (jak to było z Alicjowym Maćkiem, który był od małego zabierany na koncerty). Ale chodzi mi o tych starszych, w wieku różnym. Każdy wiek zresztą pewnie wymaga innych sposobów, innych kluczy.

Bywa, że ktoś – ale to już dotyczy osób bardziej dojrzałych – sam w sobie taką potrzebę znajduje. Wtedy szuka po swojemu, na sposoby opisane przez a cappellę i jeszcze na wiele innych. Ale jeśli ktoś tej potrzeby jeszcze nie ma, jak mu wmówić, że ją ma? I jak skutecznie go zachęcić do rozwijania tej hipotetycznej potrzeby? Oto jest pytanie…

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Polecamy polskie kryminały. Które „Polityka” ocenia najwyżej?

O których rodzimych autorach kryminałów „Polityka” w ostatnich latach pisała najczęściej? Sprawdź i zaczytaj się w trzymających w napięciu historiach.

Redakcja

Zastanawiam się nad tym głośno, bo stanęłam przed kolejnym wyzwaniem. (Mogę go oczywiście nie podejmować, ale ostrogę mi daje poczucie misji…) Otóż wydawnictwo, które wydało moją książeczkę o Warszawskich Jesieniach, ale wcześniej jeszcze wciągnęło mnie do roboty przy podręczniku do przedmiotu wiedza o kulturze (tzw. WOK) – podręczniku, który jest zresztą ponoć ceniony – zaproponowało mi napisanie podręcznika do muzyki dla gimnazjalistów. Ten przedmiot bowiem wraca do szkół dzięki porozumieniu ministrów kultury i edukacji. Oczywiście formułowana jest właśnie podstawa programowa, której szkic już dostałam, ale ma być gotowa na czerwiec – i zdaje się, że będę miała robotę na lato… Podręcznik ma być „okienkowy”, jak to się teraz robi naśladując strony internetowe (ten mój poprzedni też właśnie taki jest – składa się z małych modułów o różnych funkcjach).

Wiadomo oczywiście, że sam podręcznik to tylko rodzaj pretekstu, bo najważniejsze, jak go wykorzysta w praktyce konkretny człowiek, czyli nauczyciel. Ale musi się w nim znajdować dobra podstawa do dalszego wykorzystania. I teraz: jak przekonać gimnazjalistę, że ma muzyczne potrzeby duszy? Jak go podejść? To trudny wiek, trudna szkoła. Zapewne jeszcze wiele razy będę rozmawiać o tym z ludźmi w wydawnictwie, którzy mają doświadczenie i praktykę (swoją drogą zdumiewam się, że zwracają się właśnie do mnie, osoby, która nigdy nie nauczała w szkole; oni twierdzą, że to właśnie dobrze, bo dzięki temu nie ma we mnie odpychającej rutyny). Ale chciałabym to zrobić jak najlepiej i nie wiem, czy podołam… Te ostatnie słowa to bynajmniej nie wyraz jakiejś kokieterii. Autentycznie się zastanawiam.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj
Reklama