Ćwierć wieku Butterfly

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Nie opery w ogóle oczywiście, ale realizacji duetu Mariusz Treliński-Boris Kudlička w warszawskiej Operze Narodowej. Ich pierwszej i najlepszej.

To dwaj główni autorzy, ale trzeba jeszcze dodać autorów kostiumów – Magdalenę Tesławską i Pawła Grabarczyka oraz ruchu scenicznego – Emila Wesołowskiego. Chór przygotował wówczas Bogdan Gola, a światłami zajmował się niezapomniany Stanisław Zięba. Premiera miała miejsce 29 maja 1999 r., więc to ćwierćwiecze już minęło, ale teatr obchodzi je także w tym sezonie. Zresztą to chyba jedyna realizacja tych autorów, która regularnie powraca w każdym chyba sezonie, spektakl, który stał się legendą tego teatru. W ten weekend, w piątek i niedzielę, tytułową rolę będzie śpiewać Aleksandra Kurzak (która od paru lat znów się pojawia na tej scenie), wróci też 2 lutego. Natomiast Izabela Matuła, również znakomita w tej roli, wystąpi w sobotę, a także 31 stycznia. Ciekawostka – pod koniec kwietnia i maja obie panie będą podobnie się wymieniać w Tosce.

Pamiętam, jakim wydarzeniem była premiera tego spektaklu. Chyba dotąd nie widzieliśmy na tej scenie tak malarskiego dzieła, bez kiczowatych japońskich dosłowności, ale z japońskim posmakiem niewątpliwie. Tyle że raczej spod znaku szczególnej, minimalistycznej niemal oszczędności środków, jak w sztuce współczesnej czy w pracach japońskich projektantów mody (np. Kenzo). Ciekawą rzecz opowiada scenograf w tym wywiadzie: że wraz z reżyserem zaczynali od reklamowych spotów „proszków do prania i środków do czyszczenia rur”. „To była bardzo kreatywna praca, która dała nam doświadczenie pracy z kamerą i z nowoczesną technologią filmową, z makietami, pierwszymi green boxami. W tamtych czasach w branży reklamowej były pieniądze i nie było dyktatu klienta”. A potem wymarzyli sobie wspólną Madamę Butterfly, nie mając w ogóle zamówienia na tę operę – tego też nie wiedziałam. Wiedziałam, że Treliński miał wówczas za sobą tylko Wyrywacza serc Elżbiety Sikory na kameralnej scenie, a Kudlička m.in. scenografię do sławetnego, absurdalnego Strasznego dworu Andrzeja Żuławskiego, który wówczas wywołał skandal, ale scenografowi dał pole do popisu.

Treliński o pierwszej ich wspólnej realizacji operowej dziś mówi: „Łatwo jest robić rewolucję, jak się nic nie wie”. Może i tak, ale też intuicja wspaniale tu zadziałała. I odwaga. Pamiętam, jakie wrażenie na mnie zrobił fakt, że wreszcie ktoś nie wystraszył się tej ogromnej przestrzeni scenicznej i zrobił opowieść na jej miarę. I że ta opowieść snuje się w tempie scenicznym całkowicie odpowiadającym muzycznemu. Nawiasem mówiąc nie do końca ma rację autor(-ka?) omówienia na stronie Opery Narodowej pisząc, że muzyka Pucciniego to „wyobrażenia kompozytora na temat melodii japońskich dostosowane do systemu harmonicznego muzyki europejskiej”. Otóż nie są to bynajmniej wyobrażenia – dostosowane są rzeczywiście, ale to cytaty autentycznych melodii, które Puccini studiował. Podawałam już tu kiedyś ten link, ale wrzucam jeszcze raz, bo bardzo ciekawy.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Żałoba w kabarecie

Dotąd rozśmieszała Polskę, teraz ją zasmuciła. Joanna Kołaczkowska była jasnym punktem sceny kabaretowej bazującej na inteligentnym humorze. Ta era już powoli zmierzcha.

Aleksandra Żelazińska

Ta realizacja wzbudziła zachwyt nie tylko w nas, ale też, jak pamiętamy, u Plácido Domingo, który porwał ją do prowadzonej przez siebie opery w Waszyngtonie. Przejechała się ona również do Petersburga, Walencji, Tel-Awiwu i w kilka jeszcze miejsc. To prawda, że lepszego spektaklu Treliński i Kudlička już nie stworzyli – i już nie stworzą, bo scenograf stał się obecnie architektem.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj
Reklama