Jefte i jego żona
W biblijnej Księdze Sędziów nie występuje ktoś taki jak żona Jeftego. W oratorium Haendla na szczęście istnieje, bo dała dziś okazję do występu Joyce DiDonato. Ale nie tylko ona była gwiazdą dzisiejszego koncertu w NOSPR.
W oryginale tej historii nie tylko nie ma żony Jeftego, ale i córka, którą spotyka okrutny los – ofiara całopalna – nie ma tam nawet imienia. Opowieść o Jeftem i jego ofierze przypomina tę o o ofierze Abrahama, ale tam anioł wstrzymał uzbrojoną w nóż rękę ojca, by ocalić syna. Tu natomiast nic takiego nie nastąpiło – córka okazała się mniej ważna niż syn, można ją było poświęcić, choć lud Izraela nie składał już w tym czasie ofiar z ludzi.
W libretcie do oratorium Haendla autorstwa Thomasa Morella córka Jeftego otrzymała imię Iphis – od greckiej Ifigenii, córki Agamemnona, którą miał spotkać podobny los, ale została ocalona przez Artemidę i zabrana z Aulidy do Taurydy, gdzie została mianowana kapłanką. Ten los został również przydany oratoryjnej córce Jeftego, ocalonej przez Anioła, więc mamy tu rodzaj gorzkiego happy endu, bo dziewczyna przeżywa, ale musi rozstać się z narzeczonym. Bohaterowie tego libretta to istna mieszanka grecko-hebrajska, bo żona Jeftego nazywa się tu Storge, co po grecku oznacza miłość rodzicielską, przyrodni brat Jeftego ma hebrajskie imię Zebul, a ponadto Iphis ma narzeczonego, który też nazywa się z hebrajska – Hamor.
Te rozbieżności są ostatecznie mało istotne, bo dzieło jest piękne i wzruszające. A wykonane zostało dziś znakomicie, z wielką klasą. Może nie wszyscy śpiewacy byli na równym poziomie – Melissa Petit (Iphis) ma głos nieduży, mało efektowny, dopiero pod koniec zabrzmiała ładniej. Ale i tak lepsza od niej była sopranistka z chóru, Anna Piroli, jako Anioł. Joyce DiDonato pokazała swój kunszt nie tylko wokalny, ale i aktorski, pięknie cieniując portret najpierw zaniepokojonej, a później zrozpaczonej matki. Ciekawy głos altowy ma Jasmin White (Hamor), trochę jakby w typie nieodżałowanej Ewy Podleś. Obaj panowie świetni: Michael Spyres jako Jefte o szlachetnej barwie i również aktorsko znakomity (choć parę gamek mu nie całkiem wyszło), a także Cody Quattlebaum (Zebul), efektowny bas-baryton znany nam z poprzedniego Konkursu Moniuszkowskiego, na którym był finalistą.
Klasą dla siebie był chór (17 osób) i orkiestra Il Pomo d’Oro, którymi tym razem dyrygował Francesco Corti. Wszystko było jak trzeba: tempa, brzmienie, emocje. Znów mieliśmy koncert, z którego nie chciało się wychodzić.
Komentarze
Na blogu nie było jeszcze chyba o tym mowy: opera poznańska z fanfarami, a łódzka bez fanfar opublikowały repertuar na cały przyszły sezon. A mnie znów zdumiewa polityka repertuarowa polskich teatrów (krytykowany przeze mnie z innych względów TW-ON tu akurat wyróżnia się na plus): albo żelazne szlagiery, albo niszowe dzieła dla koneserów, bardzo rzadko coś pośrodku. Poznań: Hrabina (zważywszy zapowiedź i osobę reżyserki trudno powiedzieć, ile i czy w ogóle zostanie tam z Moniuszki), Król Roger, a pomiędzy nimi nowa opera Elżbiety Sikory, za którą, przyznaję, nie przepadam. Łódź: Toska, zarzuela na Walentynki (sądząc z ekipy realizatorów, przeniesienie jakiejś produkcji z Półwyspu Iberyjskiego) oraz opera dziecięca Turkusowy Potwór T. J. Opałki, która kto wie czy nie okaże się najciekawsza z tego wszystkiego. Ale ja w ogóle lubię tego kompozytora bardzo, bardzo.
Wczoraj i dziś byłam w Warszawie, jutro wracam do Katowic, a dziś udało mi się wskoczyć do FN na kolejny koncert z serii Scena Muzyki Polskiej w wykonaniu FudalaRot Duo z Łodzi, czyli wiolonczelisty Wojciecha Fudali i pianisty Michała Rota. To kolejne „ofiary” wajnbergozy: pierwszą swoją płytę sprzed kilku lat poświęcili właśnie dziełom Wajnberga (chyba coś tu kiedyś wspominałam pozytywnie o tej płycie). Od tego czasu wydali jeszcze drugą, Transfiguration, poświęconą m.in. Szymanowskiemu. Dziś słuchaliśmy repertuaru z obu płyt. Pieśń Roksany Szymanowskiego opracował na wiolonczelę Wojciech Fudala, a młodzieńczą Sonatę skrzypcową – Kazimierz Wiłkomirski. Po przerwie Grave Lutosławskiego poprzedziło II Sonatę na wiolonczelę i fortepian Wajnberga. Jednak widać, że to ta ostatnia muzyka najbardziej angażuje muzyków, gra nabrała większego polotu i głębi, choć całego koncertu dobrze się słuchało. Na bis parę uduchowionych miniatur Ernesta Blocha – już nie muzyka polska, ale, jak Wajnberg, żydowska.