Trzy Arkadie na finał

Tym razem koncert NOSPR był naprawdę udany – orkiestra jakoś lepiej zagrała pod inną amerykańską dyrygentką, Carolyn Kuan, niż na inauguracji pod swoją dyrektorką artystyczną.

Ta pochodząca z Tajwanu artystka średniego pokolenia, w Stanach od czasu studiów, naprawdę robi świetne wrażenie: energiczna, o plastycznych ruchach. Znakomicie ogarnia formę, a orkiestra też dziś się sprężyła. Każdy z wykonanych utworów, bardzo efektownie napisanych na orkiestrę, przedstawiał obraz Arkadii w oczach poszczególnych kompozytorów.

Arkadia amerykańska – Wielki Kanion. Ferde Grofé (1892-1972) był tym wyjątkowym miejscem zafascynowany, czemu trudno się dziwić. Jeździł tam wielokrotnie na wycieczki i zainspirowany tworzył muzykę, która w jego uszach opisywała ten krajobraz. Każdy oczywiście takie rzeczy opisuje inaczej, a jego muzyka jest właściwie filmowa. Zabrzmiała tylko jedna z części Grand Canyon Suite: Cloudburst, czyli oberwanie chmury. Zaczyna to się od wręcz przesłodzonej neoromantycznej muzyki, ale potem przychodzi burza i zaczyna się robić rzeczywiście burzliwie, także w harmonii.

Arkadia francuska – Azja. Wreszcie można było posłuchać Ravela, którego chciałabym więcej słuchać przynajmniej w tym jubileuszowym roku. Szeherezada to trzy pieśni z 1904 r., kiedy to będący jeszcze przed trzydziestką Ravel był pod silnym wpływem Debussy’ego, a zwłaszcza jego Peleasa i Melizandy, który miał premierę dwa lata wcześniej. Jak wiadomo z przekazów, Ravel był na wszystkich 14 spektaklach pierwszej serii wystawień tej opery w paryskiej Opéra-Comique. Nie dziwi więc, że to dzieło pobrzmiewa również w tych pieśniach, ale także zawarty w nich posmak egzotyki jest bliski Debussy’emu. Dekadę później podobne klimaty znajdziemy także u Szymanowskiego. Solistką była również Amerykanka – Sasha Cooke, jak dla mnie jej głos był zbyt ostry i mało zniuansowany dla tej urodziwej i zmysłowej muzyki.

Wreszcie Arkadia polska – III Symfonia „Od wiosny do wiosny” Zygmunta Noskowskiego. Prawdę mówiąc nie znałam tego dzieła, Noskowskiego kojarzyłam głównie z uwerturami Morskie Oko i Step, a także z piosenkami dla dzieci do wierszy Konopnickiej. W sumie fajne są takie doświadczenia: wysłuchanie nieznanego utworu, przekonanie się, że jest sprawnie napisany i odłożenie na półkę, ale już ze świadomością jego istnienia. Na YouTube jest nawet nagranie. To wyidealizowany obraz Polski, której wówczas nie było przecież na mapie (pomyśleć, że pochodzi z tego samego roku, co Szeherezada Ravela…), więc włączenie do utworu kilku melodii znanych pieśni ludowych i religijnych było gestem patriotycznym całkowicie zrozumiałym. Orkiestra spisała się tu znakomicie.

I tak zakończył się tegoroczny festiwal Katowice Kultura Natura. Jutro w pociąg – i do Wrocławia, gdzie właśnie dziś rozpoczął się festiwal Musica Electronica Nova, więc zupełnie inny świat. Jutro bodaj najciekawszy dzień, kilka koncertów. A pojutrze wracam na wybory.